Nowości - czyli upominki ze spotkania!

Hej!
Nie uwierzycie, ale jak już mam dla Was chwile dzieję mi się coś złego z komputerem... Tnie się niesamowicie, internet też zacina, wyskakują jakieś błędy. A wszystko zrobiło się z dnia na dzień, jestem załamana :(. Jednak nie smutnymi wieściami chciałam Was dzisiaj raczyć tylko pokazać nowości ze spotkania! A więc oto cudeńka od sponsorów:




 Pszczela Dolinka, FB


IVA Natura, FB
to piękne opakowanie skrywa w sobie piankę do demakijażu :)


Wytwórnia Mydła, FB


Dermaglin, FB


Soap Deli, FB


Zielony Kredens, FB


Korana, FB


I jeszcze cudowne upominki niespodzianki od dziewczyn! Esku, Mileno - DZIĘKUJĘ!


Wszystkim sponsorom spotkania jeszcze raz bardzo dziękuję!


Spotkaniowe opowieści - promujemy naturalność!

Hej Kochani!
Wróciłam z nad naszego pięknego morza :). Ale żeby było ciekawiej od razu na spotkanie blogerek, które zresztą organizowałam. To już druga moja inicjatywa, którą podjęłam by zwiększyć zainteresowanie kosmetykami naturalnymi, mam nadzieję, że wszystkie uczestniczki spotkania są zadowolone :). Niestety nie wszystko było tak jak sobie zamarzyłam - wykruszyły mi się Ole! Dziewczyny, strasznie szkoda, że Was z nami nie było! A kto się w końcu pojawił na tym kameralnym wydarzeniu? Oto lista:
Małgorzata - http://77fantasmagorie77.blogspot.com/
Magdalena - http://mazgoo.blogspot.com/
Monika - http://beautybeauty2003.blogspot.com/
Milena - http://www.makelifeperfect.pl/
no i ja -  Żaneta - usmiechnieteoczy.blogspot.com

Bardzo się cieszę, że mogłam osobiście poznać Monikę i ponownie spotkać się z dziewczynami. Tęskniłam za tego typu spotkaniami z blogerkami - z nimi czas zawsze jakoś szybciej leci. Wczorajsze 5 godzin zleciało nie wiadomo kiedy... Dodatkowo rozmowy o wszystkim i o niczym były jak zawsze w takim towarzystwie najlepsze ;). A, że lokal też był przyjemny (i idealnie pasował w klimat spotkania, którego głównym hasłem była NATURALNIE) to wszystko było wspaniałe! Zagadałyśmy się tak w miejscu o nazwie Pomylone Gary, czyli vegańskim bistro z pysznym jedzeniem, które bardzo Wam polecam! Wstąpcie koniecznie jak będziecie w Lublinie, lub gdy jesteście z Lublina/okolic - niedrogo, smacznie, przytulnie - czego chcieć więcej? Dziewczyny zachwycały się omletami z cieciorką, a ja polecam mielonego z grochu! Pychotka!


Po pierwszych rewelacjach co u nas, po pysznym obiadku przyszła pora na rozmówki kosmetyczne :). Poopowiadałam dziewczynom o makijażu mineralnym (ostatnio jakaś monotematyczna jestem ;)), przedstawiłam swoje zdanie na jego temat, potem wywiązała się ciekawa dyskusja - to lubię najbardziej! Okazało się, że wszystkie dziewczyny miały kontakt z minerałami i też dostrzegają jak wiele ma on w sobie zalet, jak bardzo zmienia się cera na plus, jak łatwa jest aplikacja (wiem, że nadal jednak czytają mnie niedowiarki, które uważają minerały za czarną magię - może w końcu uda mi się Was przekonać, a jak nie ja, to może dziewczyny)



To było spotkanie pełne nowości - nowych smaków, zapachów, nowych firm. A dodatkowo wszędzie unosił się zapach lawendy ;). Bawiłam się świetnie! Mam nadzieję, że spotkamy się jeszcze nie raz w podobnym gronie!


Sponsorami spotkania były firmy:

Bardzo dziękuję za fantastyczne upominki, które zresztą pokażę w następnym poście! :)

A dziewczyn dziękuję za udział i wspaniale spędzony czas :*



Makijaż mineralny - jak zwiększyć krycie?

Hej!
Gdy Wy czytacie ten post ja pewnie wyleguje się na plaży nad naszym polskim morzem (albo przynajmniej próbuje bo z tego co gadają w prognozie to może być trudno), jednak obiecałam Wam serię o makijażu mineralnym, a jako dzisiejszy temat wybrałam KRYCIE! To następny po pyleniu podczas aplikacji zarzut, który widuję najczęściej. A wystarczy przecież tylko parę sposobów by wszystko było dobrze... No i przydatny jest korektor (tez mineralny - a co!). 
KLIK dla tych co przegapili pierwszy post z tej serii.


Podstawowym sposobem na zwiększenie krycie jest (uwaga!) dołożenie kolejnej warstwy ;). Spotkałam się jednak z opinią, że wtedy otrzymujemy zbyt pudrowe wykończenie, co mnie zaskoczyło, bo sama nigdy z tym nie przesadziłam. Podstawowym popełnianym tutaj błędem jest nabieranie na pędzel zbyt dużej ilości podkładu do jednorazowej aplikacji. Gdy za każdym razem będziemy brali malutką ilość, sztuczny efekt nam nie grozi za to będziemy mogli bez problemu zwiększać krycie. Jest jednak sposób na pudrowe wykończenie - wystarczy po skończonym makijażu użyć hydrolatu, którym spryskujemy twarz (dzięki niemu podkład/puder stapia się z cerą).

Dużo daje też sam sposób aplikacji - stemplując (czyli delikatnie 'wciskając' podkład w cerę) jesteśmy w stanie zwiększyć krycie w porównaniu do tradycyjnego nakładania podkładu kolistymi ruchami. 

Następną sprawą są dwa triki o których już Wam wspominałam, czyli mieszanie podkładu z korektorem lub nakładanie podkładu gdy krem jeszcze nie w pełni się wchłoną. Można też nałożyć warstwę podkładu na wcześniej nałożony samodzielnie zrobiony krem BB z minerałów i kremu do twarzy. 
Ważne - korektor mineralny jeśli nie mieszamy go z podkładem nakładamy NA wcześniej nałożony podkład, po czym możemy go przykryć znowu warstwą podkładu lub pudrem wykończeniowym.

Co jeszcze warto wiedzieć? 
Gdy chcemy wykorzystać makijaż mineralny do zatuszowania niedoskonałości spowodowanych przez np jakiś zabieg, w którym w jakiś sposób została przerwana ciągłość naskórka - warto pomyśleć o nałożeniu minerałów płatkiem kosmetycznym.

Z ciekawostek: do nałożenia minerałów możemy też wykorzystać beauty blender - dzięki niemu łatwo uzyskać odpowiednie krycie i brak pudrowego efektu :)

A teraz pora na efekty na mojej buźce (jako, że dzięki (między innymi) minerałom nie mam problemu z krostkami, efekt krycia można zaobserwować na moich piegach ;).

Po lewej przed, po prawej po nałożeniu minerałów :)

Gdybym się uparła mogłabym jeszcze bardziej zwiększyć krycie, ale wiecie - ja lubię swoje piegi i nie lubię ich ukrywać, nawet dla celów poglądowych ;)


To chyba tyle na dziś :). Macie jakieś pytania? Minerały są proste, nie wiem skąd się biorą opinie, ze jest inaczej...

Mój zapach elegancji

Hej!
Wybyłam nad morze, jednak postanowiłam nie zostawiać Was tak bez niczego :). Wprawdzie nie jestem mistrzem opisywania zapachów jak Ruda, jednak staram się jak mogę! Dzisiejszy zapach towarzyszy mi od dłuższego czasu i jest ze mną w wielu ważnych chwilach. Dodaje mi pewności siebie, to z nim się broniłam, zdawałam egzaminy, uczestniczyłam w wielu uroczystościach. Z tym zapachem czuję się elegancką kobietą, która może wszystko!


Nie wiem jak Wy, ale ja lubię Heidi Klum. Od zawsze wydawała mi się przesympatyczna, ma taki życiowy luz. Do tego jest piękna i zabawna. Więc gdy zobaczyłam ten zapach w CND w Rossmanie wiedziałam, że musi być mój. Takim też sposobem kupiłam go za ok 60 zł (a właściwie W. mi kupił bo akurat w tamtym momencie byłam spłukana ;p).

Opis zapachu według producenta:
W 2012 roku Heidi Klum zaprezentowała swój trzeci zapach, który otrzymał nazwę Shine Rose. Ta woda toaletowa inspirowana jest radosnym i zabawnym charakterem Heidi Klum, jej spokojną aurą. Zapach jest uosobieniem optymizmu, beztroski, elegancji i zmysłowości – zapach róż przenika całość tej kompozycji. Zrelaksuj się i oddychaj głęboko – ten zapach Cię dosłownie pochłonie.

Głowa perfum Heidi Klum Shine Rose:
płatki róży, rumianek, passiflora 

Serce perfum Heidi Klum Shine Rose:
poziomka, liczi, fiołek 

Baza perfum Heidi Klum Shine Rose:
paczula, drewno cedrowe, wanilia


A to wszystko w prostym ale ślicznym flakoniku, który wspaniale prezentuje się na półce: 


A teraz pora na moje wrażenia!
Gdy użyję tych perfum wokół mnie roztacza się słodki, jakby owocowy aromat, który wywołuje uśmiech na twarzy. To chwila, w której mogę sobie powiedzieć: teraz na pewno dam radę! Unoszę głowę wysoko i jestem gotowa na wszystko co ma się wydarzyć. Biorę torebkę i wychodzę z domu, to ten moment gdzie strach na chwile odpuszcza (mówiłam Wam, że używałam ich do egzaminów i obrony :p) a ja jestem skoncentrowana na działaniu. Wraz z rozwijaniem się zapachu na moim ciele zmienia się mój nastrój. Słodko - owocowa słodycz przechodzi w kwiatową. Fiołek zatopiony w wanilii z jedną nutką poziomki. Taki poziomkowy akcent, dzięki któremu nadal nie jest mdło, za to robi się odrobinę lżej (mi na duszy też). Z tą fazą mogłabym się bawić do rana, bo z niewiadomych przyczyn kojarzy mi się z tańcem (jakie ja mam dziwne skojarzenia...). Na koniec zapach zmienia się w uwodzicielski uśmiech z obietnicą słodkiego pocałunku. 

Całość jest bardzo kobieca, intrygująca. Jak dla mnie zapach idealny dla kobiety w każdym wieku. Wbrew nazwie nie czuć w nim róży, za to całą gamę innych doznań. Utrzymuje się na skórze przez parę godzin, na ubraniach zdecydowanie dłużej. Ja go uwielbiam bo jest też moim zapachem zwycięstwa, zawsze dawałam z  nim radę ;).


Znacie ten zapach?

Makijaż mineralny - nie taki straszny ;)

Hej!
Od dawien dawna śledzę sporo grup na fb, sporo różnych for internetowych związanych z kosmetykami naturalnymi i nie tylko. Zauważyłam, że wiele osób ma problem z kosmetykami mineralnymi - przez swoją sypką konsystencję wprawiają one niektóre osoby w dezorientację (w końcu od małego jesteśmy atakowani wizjami idealnych podkładów w płynie i to one są najlepiej dostępne). Wiele osób boi się spróbować - bo jak to nakładać? Pewnie się sypie? To mi przykryje niedoskonałości? Phi - to nie dla mnie, nie mam czasu na takie zabawy... itd. Te komentarze widuję często, myślę, że najwyższa pora bym powiedziała co wiem i parę kwestii wyjaśniła :). Stąd też pomysł na serię poświęconą minerałom: ich aplikacji, kryciu, sposobach dobierania koloru, porównaniach różnych marek, a także korzyściom jakie można odnieść dzięki nim - mam nadzieję, że jesteście zainteresowane!

Zacznę może od samej aplikacji i wizji pylenia, jakie niektórzy roztaczają. Nie wiem z czego to wynika, może zbyt mało dostępnych jest informacji o tym jak nakładać podkład mineralny? Otóż nie zdarzyło mi się bym zapyliła wszystko w koło podczas aplikacji podkładu czy pudru... Raz, nie dokręciłam wieczka gdy wstrząsałam pudełeczkiem i wtedy faktycznie miałam pyłkowa niespodziankę i wszystko było obsypane. Ale to była tylko i wyłącznie moja wina. Więc jak to jest z tą aplikacją?

Aplikacja pędzlem
Po pierwsze: wysypujemy odrobinę podkładu na wieczko/ spodek/ talerzyk czy co tam chcemy
Po drugie: nabieramy ruchem okrężnym podkład na włosie pędzla
Po trzecie: jeśli używamy pędzla kabuki można postukać trzonkiem ustawionym pionowo by podkład wszedł w głąb włosia
Po czwarte: otrzepujemy pędzel o brzeg wieczka/miseczki/talerzyka by pozbyć się nadmiaru podkładu
Po piąte: aplikujemy na twarz metodą stemplowania lub okrężnymi ruchami (powtarzamy by uzyskać odpowiednie krycie - ale o kryciu to kiedy indziej)

A teraz każdy kto narzeka na pylenie niech się przyzna jaki krok pominął? :)

Aplikacja płatkiem kosmetycznym/ welurowym puszkiem
Właściwie taka sama jak przy pędzlu. Ogranicza nas tylko sposób aplikacji - możemy tylko stemplować. Fajna metoda gdy pędzel nie wyschnie (tak, zdarzyło mi się - cicho :p). Jednak pędzlem wychodzi wszystko dużo szybciej...



Dostosuj aplikację do swojego typu cery - wtedy efekt będzie najlepszy,  a Ty pokochasz minerały tak samo jak ja :). Oto kilka wskazówek:
cera sucha/ atopowa/ dojrzała
warto pomyśleć o wymieszaniu podkładu z kremem do twarzy - niby banał, a zyskujemy swój własny BB (który możemy robić raz w tygodniu) i mamy zapewnioną zarówno pielęgnację jak i makijaż
Dobrze jest też nakładać podkład gdy nasz krem jeszcze nie do końca się wchłonął - dzięki temu podkład daje lepsze krycie, lepszą ma przyczepność a także nie podkreśla suchych skórek

cera tłusta/ trądzikowa/ łojotokowa
pamiętamy o nawilżonej cerze, zauważyłam, że wiele dziewczyn ze względu na tłustą cerę unika kremów (i tak zapętlamy się w problemie...)
by przykryć zmiany trądzikowe możemy pomieszać podkład z korektorem i taką mieszankę wstemplować w problematyczne miejsca po wcześniejszym nałożeniu warstwy podkładu

cera z tendencją do widocznych porów
łatwy i szybki sposób - przed aplikacją podkładu aplikujesz dodatkowo puder, który potem będzie Ci służył również do wykończenia makijażu; zysk - piękny efekt wypełnienia porów i wygładzenia skóry


To tylko taka podstawa! Ale jak widać minerały nie są tak problematyczne jak niektórzy myślą :)

Aktualizacja włosowa

Miesiąc się kończy (tak dla mnie już się kończy bo znowu wybywam - tym razem nad morze! W poniedziałek wyruszam, w weekend wesele, więc wiem, że czas upłynie mi z prędkością maksymalną!) a ja nadal nie pokazałam Wam włosowej aktualizacji! To do mnie niepodobne... Z reguły wyskakuje z tym na początku miesiąca ;)

Dzisiejsze włosy nie są fenomenalne, ale są ok. Ich nieokrzesany wygląd zawdzięczam eksperymentowi z myciem mydłem, dopiero zaczynam, więc się okaże co z tego wyniknie :). Jedyne co mogę na razie powiedzieć to, że moje włosy nabierają niesamowitej mocy do skrętu po mydlanym myciu. Już kiedyś tak miałam po mydle do ciała, teraz używam specjalnego do włosów. Zresztą, co ja Wam będę gadać, same zobaczcie jak się prezentują!

te różnice w długości to mocny skręt na niektórych pasmach xd

mój aparat nie ogarnia światła....


Mam ochotę je wyprostować i zobaczyć jaką właściwie mają długość teraz... Ostatni raz cos takiego robiłam chyba rok temu w zimie ;)


Nagietkowy krem do rąk marki Cien

Hej!
Już większość z Was pewnie wie, ale może kogoś to jeszcze ominęło - Lidl wypuścił serię kosmetyków z naturalnym składem! Jak się można domyślać produkty marki Cien kosztują niewiele, są dobrze dostępne i są dobrej jakości (a przynajmniej te z którymi się zetknęłam). Do serii nature należy krem do rąk (o którym będzie w dzisiejszym w poście), olejek do ciała (w szklanym opakowaniu z pompką), kremy do twarzy na noc, na dzień i pod oczy z granatem lub różą. Najdroższym produktem jeśli dobrze pamiętam jest olejek za (uwaga!) 15 zł (albo nawet mniej)... Czy muszę dodawać coś jeszcze czy już pobiegłyście do Lidla? ;)


Tubka kremu ma fajną grafikę, wygląda jak narysowana farbkami. Ma to swój urok, nie ma przesady - jest ładnie po prostu. Krem ma typowe zamknięcie na zatrzask, które na szczęście łatwo się otwiera i zamyka (paznokcie są bezpieczne) a do tego nie otwiera się samo. Z racji pojemności 75 ml mam ten kremik zawsze przy sobie i rzuca się w oczy jego ogromna wydajność. Sięgam po niego często (znacie mój problem suchelca) i nauczyłam się, że trzeba go brać odrobinkę. Ma lekką konsystencję, którą łatwo się rozsmarowuje i szybko wchłania, jednak gdy przesadzimy z ilością będziemy musieli długo czekać.


Uwielbiam zapach tego kremiku! Jest słodko - świeży. Taki trochę cukiereczek, ale nie z tych mdłych. Nie utrzymuje się za długo na dłoniach i to chyba dobrze, bo wtedy zapach by mnie chyba znudził :). Ja wyczuwam w nim nagietka, moja mama też, a siostra nie (ale w sumie nie wiem czy ona wie jak pachnie nagietek :p). Ale zostawmy już temat zapachu, to i tak każda z nas musi ocenić sama, bo każdy nos może inaczej go odebrać.

Krem tak jak wspominałam jeśli nie przesadzimy z ilością szybko się wchłania nie pozostawiając po sobie żadnej tłustej otoczki. Dopóki się nie wchłonie delikatnie się lepi, jednak szybko to znika, pozostaje tylko wygładzona i nawilżona skóra. Nie jest to mocny nawilżacz, ale nie jest też słaby, efekt utrzymuje się przez parę godzin. Żałuję tylko bardzo, że moim skórkom on nic nie daje, oporne są na jego właściwości...



Jak widzicie na powyższym zdjęciu skład jest na prawdę fajny! Mam nadzieję, że Lidl będzie rozszerzał ofertę i ta seria się powiększy :)


Hagi podwójnie

Hej!
Jakoś tak kąpielowo się zrobiło u mnie :) Jak nie recenzja olejku do mycia, to wyskakuje z mydełkami ;). Zaległości nadrabiam, gdy nic się nie pojawiało (z recenzji), a jednak kosmetyki były w użyciu cały czas. O dwóch mydłach marki Hagi już dawno powinnam Wam opowiedzieć. Jest to recenzja zbiorcza ponieważ jak dla mnie te mydełka są identyczne jeśli chodzi o właściwości i działanie. No i opakowania też mają identyczne - napisy się różnią ;). (A więc zdjęcia mam tylko jednego mydła :p) W każdym bądź razie - oto Hagi:


Oba mydełka należą do kategorii powietrze, przez co ich szata graficzna jest identyczna. Ale nie tylko to je łączy. Oprócz wspomnianego opakowania mydła mają taki sam wygląd i bez niego. Nie posiadają też zapachu, są bardzo delikatne dla skóry, nadają się dla alergików i atopików. Celem tej serii jest nie tylko pielęgnacja, ale i ochrona wrażliwej skóry.

Obie kostki dają delikatną, kremową pianę, którą uwielbiam gdy myję ciało. Nie wysuszają i nie dają uczucia ściągnięcia, jednak po balsam z moją suchą skórą sięgnąć jednak muszę... Są delikatne i świetnie radzą sobie użyte do higieny intymnej. Jednak nie mogę używać ich do mycia twarzy - po obu bardzo piekły mnie oczy (mam tak z nielicznymi mydłami i wygląda na to, że jeśli chodzi o tą firmę to będę miała tak ze wszystkimi kostkami - jak na razie 3, które używałam tak na mnie działają).

to naturalny osad, mydło jest jak najbardziej w porządku
Oba mydła za to wspaniale przyśpieszają gojenie wszelkich ranek/wyprysków, dlatego zdarza mi się ich używać do twarzy omijając okolice oczu ;).

Mydła te są wydajne, nie ślimaczą się zbytnio (jak stoją w wodzie, to nie mają innego wyjścia) i ogólnie bardzo przyjemnie się ich używa. Na uwagę zasługują też proste i piękne składy:

Skład wersji z ogórecznikiem:

Skład wersji z lnianką siewną:
Aqua, Brassica Campestris (Rapeseed) Seed Oil, Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Sodium Hydroxide, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Ricinus Communis (Castor) Seed Oil, Camelina Sativa (Camelina) Seed Oil, Tocopherol (Vitamin E)

Oba mydła kosztują 18 zł.

Jak zauważyliście miłości nie ma, chociaż mydełka są bardzo poprawne. Ale czasami tak bywa ;)

Znacie?

Ec Lab - olejek do kąpieli

Hej!
Dziś chcę Wam wreszcie (bo zbieram się za to już od tygodnia) przedstawić cudowny olejek do kąpieli marki Ec Lab, który dostałam od Anuli (która rozpieszcza mnie niesamowicie :**). Olejki te robią furorę u każdego kto ich spróbował i wcale mnie to nie dziwi, zresztą - same zobaczcie:


Śliczne opakowanie! Na prawdę z dumą stoi pod prysznicem - wyróżnia się pośród innych kąpielowych umilaczy. Mogłabym się przyczepić, że fajniejsze byłoby opakowanie z pompką, ale byłoby to już szukanie na siłę, więc tego nie robię. Jest dobrze i już - dość wodnista konsystencja olejku sprawia, że bez problemu wydostaniemy produkt z opakowania, nawet na sam koniec. 

Co ciekawe, konsystencja mimo że jest wodnista nie sprawia, że olejek jest mało wydajny. Wystarczy bowiem odrobina by pokryć całe ciało taką piankową emulsją. Skóra jest dzięki temu oczyszczona, ale nie ma mowy o wysuszeniu! Uwielbiam to! Po raz pierwszy od bardzo dawna całkowicie zrezygnowałam z balsamu, co przy moim tempie życia w ostatnim czasie jest bardzo na plus!


Do tego cudowny zapach - elegancja, świeżość, kobiecość. On ma to wszystko w sobie niesamowicie umilając czas spędzony podczas kąpieli. Jakbym miała go opisać zabrzmiało by to tak 'spacer o poranku po ogrodzie pełnym kwiatów, gdy jeszcze na nich znajduje się rosa... słodycz, ale delikatna, świeżość, ale nie cytrusowa, woń kwiatów, ale nie przytłaczająca'. No... więc tak ;)

Skład:

Jestem zachwycona, absolutnie zachwycona tym olejkiem! I coś czuję, że pokuszę się jeszcze na inne wersje (ja - absolutnie mydłowa panna od długiego czasu!)

Znacie?

Zdjęciowo - prawdziwe oblicze naszej wędrówki na Rysy

Myślę, że zdjęcia będą mówić same za siebie. Pod tym postem chętnie odpowiem na wszystkie wasze pytania na temat tej wyprawy ;) Zdjęcia są w kolejności, już teraz nie skupiałam się na widokach, a na tym by pokazać jak to wyglądało - prawie krok po kroku.

















szczyt