Hej!
Jak już zdążyliście zauważyć, mimo przeciwności losu wyjazd w góry się odbył. Miesiące organizacji nie poszły na marne, a ja wreszcie mogłam powrócić w miejsce, które rozkochało mnie w sobie od pierwszego wejrzenia - Tatry. Chciałam poczekać z relacją, aż dostanę zdjęcia od wszystkich, ale coś czuję, ze poczekam, więc najwyżej zrobię Wam powtórkę z anegdotkami - jesteście chętni na coś takiego?
Dziś chcę Wam pokazać jak było i co było tym razem, a także podzielić się z Wami czymś szczególnym :). Jednak zacznę od tego, że muszę Was uprzedzić - wczoraj miałam rwaną ósemkę, więc jakby tekst był momentami nieskładny lub coś z tym stylu po prostu dajcie mi znać i poprawię - bo w bólu ciężko się myśli...
No to zaczynamy!
Wyjazd - 3 rano z Lublina dwoma samochodami (tutaj małe wtrącenie jechaliśmy samochodami przygotowanymi na szybko, starymi, dlatego tak się martwiłam czy dojedziemy. Co do komentarzy pod wpisem, który usunęłam - nie mogliśmy jechać pociągiem - 4 przesiadki by nas czekały a i tak nie bylibyśmy na miejscu gdzie jest nasz domek, poza tym jesteśmy spod Lublina, skąd mamy pociąg i ktoś musiałby nas na dworzec przywieźć - u mnie nie ma busów tak wcześnie, a samochodów na dworcu zostawić nie można, nie jest to zbyt ciekawa okolica....)(a jednak to wtrącenie nie było takie małe...)
Do Zakopanego zajechaliśmy jakoś koło
10. Zrobiliśmy jeszcze zakupy w Biedronce i wbiliśmy na Krupówki na coś
ciepłego do jedzenia. Niestety nie polecam restauracji Pstrąg Górski -
miejsce ładne, ale czekaliśmy szalenie długo, mimo, że nie było wielu
gości, jedzenie było słabe, kelner pomylił wszystkie zamówienia, nie
mówiąc o tym, że dostaliśmy jedzenie w różnych porach, więc część jadła,
a część się patrzyła - nie można było poczekać, chyba że potem część
miała jeść zimne...
(kurde, referaty Wam zaczynam pisać...)
(kurde, referaty Wam zaczynam pisać...)
No
dobra! To wracam do głównej opowieści - jak jedliśmy zaczął padać
deszcz ;) Przerwał na chwilę, więc dotarliśmy do samochodu i się
wypakowaliśmy w domku. A potem już lało przez resztę dnia, więc
poświęciliśmy do na mycie, odpoczynek po podróży, rozmowy z
właścicielami i poznawanie się - bo grupa była mocno mieszana. A znowu
odchodząc od tematu - spaliśmy TUTAJ
- bardzo polubiłam się z gospodarzami, są świetni po prostu! (A
świadczy o tym na przykład fakt, że udostępnili nam pokój więcej by
chłopaki nie musieli spać w jednym łóżku, za darmo, bez problemu).
I tak nam minął dzień pierwszy... Nie martwcie się, teraz będą głównie zdjęcia!
Dnia
drugiego wyruszyliśmy do Doliny 5 Stawów (skręcaliśmy na szlak przy
Wodogrzmotach Mickiewicza). Pogoda była jaka była - pochmurno, padało co
trochę, jednak daliśmy radę ;). Musieliśmy wprawdzie poczekać trochę w
schronisku gdy była największa ulewa, ale za to zjedliśmy dzięki temu
coś ciepłego (swoją drogą, pyszne mają jedzenie w tym schronisku). A
teraz już tylko zdjęcia z tamtego miejsca!
Dzień drugi - odezwały się zakwasy ;)
Uśmialiśmy się z siebie niesamowicie, a że pogoda znów była pochmurna
stwierdziliśmy, że wybieramy coś lajtowego. Tego dnia miał być Nosal,
ale wyszło tak, że weszliśmy na Myślenickie Turnie w drodze na Kasprowy
Wierch. A! No i tego dnia papież przelatywał nad górami, więc w
Kuźnicach oglądaliśmy Górali, jak śpiewają i przygotowują się do wejścia
na Giewont z flagą :).
A w czwartek padał deszcz... I to taki, że nawet do samochodów byśmy nie doszli, nie wspominając nic o tym, że gór nie było widać wcale. Więc odpoczywaliśmy, w końcu w piątek na Rysy :) Stwierdziliśmy, że idziemy od polskiej strony i powiem Wam, że było ciekawie momentami. Znaczenia szlaku w pary miejscach były zasypane, więc musieliśmy wytężać wzrok by dobrze iść. Poza tym mieliśmy przez większość czasu widoki na chmury... Właściwie szliśmy w chmurach, momentami dopiero widzieliśmy gdzie jesteśmy i te chwile zapierały dech w piersiach. Ale weszliśmy! Na szczyt, po parunastu postojach w trakcie, drugim śniadaniu nad Morskim Okiem, po przekąskach czekoladowych w trakcie wspinaczki. Weszliśmy cali i zdrowi ;) I tu muszę wtrącić, że Kabanosy na szczycie smakują wybornie xD.
Czarny Staw pod Rysami |
to zdjęcia pokazuje, jak wygląda szlak... Rysy to góra na którą trzeba się przygotować! I być cały czas skoncentrowanym, bo łatwo i upadek.... |
widok na stronę Słowacką ze szczytu |
zdjęcia robione podczas schodzenia... stromo, stromo... |
Ale nie tylko jedzenie i zdjęcia były tam na górze. W. wybrał to miejsce by mi się oświadczyć, wyżej w Polsce się już nie dało :) A więc dzielę się z Wami tą radosną nowiną! I jestem z tego powodu prze szczęśliwa!
Wędrówka na Rysy i z powrotem zajęła nam 11,5 h. Zrobiliśmy 28 km i mieliśmy jeszcze energię! Adrenalina dała nam dużego kopa :)
W sobotę za to wreszcie wybraliśmy się na Nosal - lekki szczyt na który warto wejść bo widoki są niesamowite - niech zdjęcia zresztą mówią za siebie:
Oprócz tego pokręciliśmy się pod skocznią, po Zakopanym i wróciliśmy do domku by zacząć pakowanie, w końcu w niedzielę wyjazd... Już tęsknię za tymi widokami... Góry są niesamowite i wiem, że wrócę tam znowu, najlepiej na miesiąc ;) albo całe życie ;).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jestem wdzięczna za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że miło spędziłeś czas czytając mojego bloga :)