Dzisiejszą recenzją pewnie Was trochę zaskoczę, w końcu od jakiegoś czasu ciągle powtarzałam, że zamiast peelingów szczotkuję ciało. Jednak czasami przy wygładzaniu brakuje mi zapachu, a powtarzałam Wam nie raz, że otaczania się zapachami jest dla mnie ważne. Odpowiednia mieszanka dodaje mi energii, a że ostatnimi czasy trochę mi jej brakuje - wszystkie chwyty dozwolone! Stąd pomysł na umilenie sobie dodatkowo kąpieli pysznie pachnącym peelingiem. No i jeszcze ta nazwa - sycylijska pomarańcza - i jestem kupiona.
O co mi jednak chodzi z tym przedsmakiem? Otóż wybraliśmy z W. Sycylię na podróż poślubną. Bilety kupione i teraz się zastanawiam czy bardziej czekam na podróż czy na ślub ;) Poza tym uwielbiam smak i zapach pomarańczy i od zawsze wzbudza we mnie pozytywne uczucia. A więc nazwa, zapach, chciałoby się powiedzieć smak, ale nie próbowałam, wspomnienia związane z tymi owocami sprawiły, że głos w mojej głowie zaczął krzyczeć 'kup go! kup! to tylko 10 zł, a zobacz ile przyjemności!'. Dzisiejsza recenzja pokaże Wam czy się nie mylił (ten głos znaczy się).
Jakby tego wszystkiego było mało, do zakupu skłoniły mnie też same pozytywne recenzje dotyczące tych peelingów. Ich przystępna cena i soczyste zapachy po prostu kuszą. A ja i tak sobie wiele rzeczy odmawiam, nie chcę całkowicie zapomnieć o przyjemnościach :). Już i tak Wam zdradziłam, że zapach jest pyszny - niczym słodka, mocno dojrzała pomarańcza. Dodaje energii i umila poranek. Ku mojej rozpaczy (no dobra, tu akurat przesadziłam...) nie pozostaje na skórze i nie unosi się długo w łazience.
Jak widać konsystencja nie jest mocno zbita i nie jest lejąca. Jak dla mnie idealna - nie ucieka z dłoni, ale łatwo go rozprowadzić po ciele, przy czym trzyma się dość dobrze skóry. Drobinki cukru są jak dla mnie wystarczająco ostre bym poczuła zdzieranie, ale nie na tyle bym się podrapała. Wychodzę spod prysznica wygładzona, jednak ile bym nie tarła nie uzyskam np zaczerwienienia skóry (a w niektórych miejscach (czyt. uda i pośladki) lubię ten efekt). Co ciekawe peeling na mojej skórze nie zostawia żadnej warstwy. Po wysuszeniu ręcznikiem odczuwam tylko miękkość (raz na jakiś czas mogę nawet pokusić się o nieużycie balsamu - ale nie za często, w końcu jestem suchelcem). Nie nazwałabym go na pewno tłuściochem, chociaż wyczuwalna jest olejowa warstwa).
Z tego co przeczytałyście powyżej łatwo się możecie domyśleć, że jest to peeling, który po prostu spełnia swoją rolę. Na dodatek robi to bardzo przyjemnie. Cukier nie rozpuszcza się za szybko, bez problemu możemy się chwilę pomasować. Chociaż fanki na prawdę mocnego zdzierania będą zawiedzione.
Czy jest coś na co mogę ponarzekać? No jest... Peeling jest tak fajny, że wszyscy mi go podbierają i co za tym idzie znika bardzo szybko. A na prawdę nie chcę się z nim rozstawać, za dobrze mi. Polubiłam nasz związek, polubiłam przyjemne myśli, które zawsze pojawiają się w mojej głowie gdy po niego sięgam.
Jest jednak jedna rzecz, która niezbyt mi się podoba - a mianowicie opakowanie. Niby fajne dobrze z niego wyjmować kosmetyk, łatwo się otwiera, ale też trzeba uważać by nie naleciało do niego wody. Coś mi w nim nie gra, ale nie bardzo wiem czym by można je zastąpić. W wypadku tego typu produktów chyba nie ma lepszej opcji...
Skład przedstawia się następująco:
Sucrose, Glycerin, Cetearyl Alcohol, Butyrospermum Parkii Butter, Citrus
Aurantium Dulcis (Orange) Peel Oil*, Cocamidopropyl Betaine, Aqua,
Parfum, Limonene, Cl 77492, CI 77491. * składniki pochodzące z upraw
organicznych
Jestem ciekawa czy znacie tą markę? A może ten peeling?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jestem wdzięczna za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że miło spędziłeś czas czytając mojego bloga :)