Ostatnio pogoda daje mi kopa w *upę... Te mgły nie dość, że zabierają chęci do życia to jeszcze sprawiają, że głowa mi pęka. Nawet światełek wieczorami nie chce mi się odpalać, muzyki nie włączam, prezenty mam już zapakowane, na film nie mam ochoty... Smaki jeszcze jakieś nie takie (bo śledzie przecież w święta smakują inaczej...), mandarynki i pomarańcze jakieś za mało soczyste. Ogólnie wszystko jest takie nie wyraźne, podobnie jak ja (i proszę nie proponować mi rutinoscorbinu :p). I ja na prawdę nie mogę tak żyć, nie w moim ulubionym miesiącu! nie przed świętami! Wybrałam się więc na poszukiwania gwiazdkowych aromatów! Tylko one mogły wykopać mnie z tego nieszczęsnego, smutnego dołu, w którym pozwoliłam się zakopać przez dokuczliwy ból głowy...
Nie patrząc na nic wsiadłam w samochód i pojechałam szukać zapachu Świąt! Jesteście ciekawi mojej podróży?
Już w samochodzie poczułam się jakby lepiej, pewniej... I szybko odkryłam czyja to zasługa - kawa z cynamonem, która w domu była jakaś nijaka, w ciasnej samochodowej przestrzeni pokazała swą moc. Ta cudowna cynamonowa woń wypełniła pomieszczenie łącząc się z zapachem kawy i pozwalając mi dostrzec wreszcie jakieś przebłyski dobrego nastroju. Do tego jak na zawołanie w radiu rozbrzmiały ulubione melodie. W ten sposób to ja mogę podbijać świat ;). To była ta chwila, która sprawiła, że pomyślałam, że moja misja się uda. Chociaż później nie było lekko.
Krajobraz stawał się coraz bardziej ponury. Słońce nie daje sobie rady z mgłami, dodatkowo zmierzch następuje bardzo szybko. Jak się domyślacie mój dobry nastrój znów się ulatniał tak samo jak cudowny zapach cynamonu... Musiałam szybko coś zrobić a ponieważ nie miałam za wielkiego wyboru zatrzymałam się przy polu pełnym choinek! Ach jak ja uwielbiam ich zapach! To kolejny świąteczny aromat, który udało mi się odnaleźć. I znów wypełniła mnie energia. Jednak to nadal było nie TO.
Zamyślona ruszyłam w dalszą drogę. Sama już nie wiedziałam czego szukam... Wstąpiłam na pyszną aromatyczną herbatę, wzbogaconą o goździki, podaną z pomarańczą. Rozgrzałam się i kolejny aromat 'piknął' mi w głowie. Czułam, że jestem coraz bliżej odkrycia tego czego szukam. Zapadł już zmrok, a ja mogłam dzięki niemu zatonąć w blasku światełek... To był idealny czas na spacer po resztach skrzypiącego śniegu...
Po powrocie do domu dopadł mnie zapach pieczonego ciasta, rozgrzanych pomieszczeń, mandarynek zajadanych przez mojego chrześniaka, który w momencie mojego przyjścia głośno wołał 'ciocia, ciocia! wróciłaś już? już będziesz ze mną w domu?'. Usłyszałam też kolędy nucone przez mamę gdy namaczała suszone owoce na kompot z suszu. Wetknęłam nos do słoja wypełnionego suszem, który robiłam przez lato i moje myśli wreszcie się uspokoiły. Znalazłam wszystko. Musiałam wprawdzie wyjść z domu i do niego wrócić by docenić wszystko co mam. By poczuć zapach miłości obecny w każdym domowym pomieszczeniu. By znowu wszystko zgrać ze sobą. I wiecie? Ból głowy minął!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jestem wdzięczna za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że miło spędziłeś czas czytając mojego bloga :)