Za co kocham zimę? A w szczególności grudzień? :)

Hej, hej, hej! (takie jakby ho, ho, ho Mikołaja)
Lada dzień zacznie się mój ulubiony miesiąc w roku! Nie ważne co, nie ważne jak - grudzień najlepszy, najpiękniejszy i w ogóle NAJ! Prawdopodobnie fakt, że w tym miesiącu są Mikołajki, moje urodziny, Boże Narodzenie, moje imieniny i Sylwester znacząco wpłynęły na moje uwielbienie dla grudnia ;). Ale co poradzić, że uwielbiam ten czas. Celebruję w nim każdą chwilę i dlatego też postanowiłam i Was w to wciągnąć biorąc udział w wyzwaniu Blogmas stworzonym przez Milenkę! Mam nadzieję, że dacie się porwać mojemu zimowemu entuzjazmowi ;).

nawet bałwan ze mną skacze!

Już wiecie dlaczego kocham grudzień (wszystko co najlepsze jest właśnie w nim!), ale za co kocham całą zimę? Ha! Zaraz Wam wszystko wyjaśnię!

Po pierwsze: Święta i Nowy Rok! 
Ten kto mnie trochę poznał wie, że rodzinna ze mnie istota. Uwielbiam objadanie się przy stole pełnym biesiadników, słuchanie rodzinnych historii, żarcików, docinków ;). Mimo, że potem to ja się mogę turlać zamiast normalnie chodzić jestem prze-szczęśliwa. Tak! Nawet wtedy gdy po tym ucztowaniu przez dwie godziny zmywam naczynia (słyszał ktoś może o testach zmywarek przez blogerki? xD)
Poza tym jest to czas, gdy właściwie wszystkie waśnie idą precz, nawet gdy wyniknie jakaś kłótnia przy stole zaraz się o niej zapomina. 
Do tego ja na prawdę lubię robić postanowienie i koniec roku jest do tego idealny ;). Bo wiecie, kolejny rok za mną (tak całkowicie, bo urodzinowo też), patrzę w przyszłość i stawiam sobie kolejne cele. I jest mi z tym dobrze, staram się nie pisać tego samego co rok wcześniej, nawet jeśli nie udało mi się tego zrealizować. 
A jakby tego było Wam mało to w Sylwestra wreszcie mogę się ubrać w błyskotki! Ha! Taka ze mnie sroka ;). Ale jakoś tak nie wypada codziennie obsypywać się brokatem i chodzić w cekinowych strojach :)).

Po drugie: ŚNIEG
Czy kogoś to dziwi? Nie ma nic piękniejszego nić krajobraz pokryty tym białym puchem! Śnieg kocham nawet wtedy gdy zasypuje mi drogi przez co muszę godzinę (albo i dłużej) się odkopywać by dojechać do domu samochodem (czyli jak widać śnieg dba o moją kondycję...).
Uwielbiam go nawet jako osoba, która marznie bardzo szybko, jednak jakoś zimowe zimno mi tak bardzo nie przeszkadza gdy śnieg jest wkoło (gorzej jak nie ma...).

Co dalej? Długie wieczory!
Ja wiem, że ciemno, że ponuro itd. Też mi się zdarza narzekać! Ale kurcze, zimą wreszcie nie ma nic do zrobienia na dworze, wokół domu, w domu też się wiele nie zrobi bo to nie czas na remonty. Nie mam wyrzutów sumienia, że spędzam godziny z książką, lub nadrabiam repertuar filmowy. To właśnie zimą chodzimy najwięcej z W. do kina. To zimą bez skrępowania piję grzane wino/piwo/cydr i nikt nawet się krzywo nie spojrzy (bo przecież się rozgrzewam nie? xD).

Po czwarte - zapachy
Zima to dla mnie mieszanka genialnych zapachów!
Dym z kominka, 'zapach' mrozu, cynamon, goździki, pomarańcze, kompot z suszu, anyż, piernik... Specyficzna mieszanka, którą da się docenić tylko zimą. I to nie tylko jeśli chodzi o zapach, ale też i smak! Nie wiem jak Wam, ale mi pomarańcze i mandarynki smakują tylko zimą.

Wymieniam dalej, może uda mi się kogoś przekonać, że zima nie jest taka zła ;)
Po piąte - cudne płaszcze, szale, czapki, swetry... Uwielbiam tą cieplejszą stronę mojej szafy
Po szóste - łyżwy (nawet mimo tego, że jeżdżę dość słabo...)
 

Po siódme - sanki
Po ósme - mogę być dużym dzieckiem, rzucać się śnieżkami, robić aniołki, ślizgać się na butach zamiast iść normalnie, podziwiać iskrzący śnieg, wskakiwać w zaspy itd ;)

I wiem, że nie wyczerpałam jeszcze wszystkich możliwości za co kocham zimę, jednak niedługo z tego posta zrobi się tasiemiec, więc Wam odpuszczę. ;) Jestem ciekawa jak to jest z Wami? Kochacie zimę a może wręcz przeciwnie?

Dyniowy zawrót głowy

Hej Kochani!
Sezon dyniowy powoli się kończ, więc chyba najwyższa pora na recenzje kolejnego mydła od Soap Deli. Pisałam Wam już o jego marchewkowym bracie (KLIK) i muszę przyznać, że ta kostka jest tak samo dobra!


Mydło Dyniowe naturalnie przeciw zaskórnikom– naturalne mydło z prawdziwą dynią, bogatą w witaminy A, C i hydroksykwasy, pozostawi Twoją skórę świeżą i piękną. Dedykowane zwłaszcza dla skóry z zaskórnikami, ponieważ doskonale oczyszcza pory. Łagodnie myje i pielęgnuje delikatną skórę twarzy i ciała. Zawarte w dyni przeciwutleniacze łagodzą podrażnienia.

Skład mydła dyniowego: oliwa z oliwek z pierwszego tłoczenia, olej kokosowy, woda, masło shea nierafinowane, soda kaustyczna – nieobecna w mydle, niezbędna do zmydlenia olejów, dynia, olej rycynowy.


Mydło pięknie oczyszcza skórę całego ciała i twarzy. Na prawdę świetnie sobie radzi z zaskórnikami - ostatnimi czasu nie musiałam sięgać po maskę z czarnej glinki. Jego piana jest aksamitna, dzięki czemu wspaniale sunie po skórze. To bardzo miły moment podczas kąpieli ;) Co fajne jest jej na prawdę sporo dzięki czemu mydło zyskuje na wydajności. Następnym plusem jest brak osadu, brak 'maziania' i brak wysuszania skóry. Fakt, mydło to nie zachwyciło mnie tak jak Aloe Vera z Wytwórni mydła, ale było bardzo przyjemne!


Żałuję jednego - nie było zapachu :(. O ile jeszcze w kartoniku wyczuwałam jakąś słodką nutę, tak po wylądowaniu pod prysznicem to się skończyło... A szkoda, bo jednak wolę jak mi coś pachnie ;)

Kostka ta kosztuje 15,90 (KLIK). Jeśli szukacie czegoś naturalnego do mycia twarzy a macie problem z zaskórnikami to warto spróbować!

Podsumowanie akcji "Piękna jesienią"

Hej Kochani!
Tak jak zapowiadałam przygotowałam dla Was post z podsumowaniem akcji Piękna jesienią. Na samym początku jednak chciałabym podziękować Karolinie za świetną inicjatywę! To były bardzo pozytywne tygodnie, które motywowały do pisania. Oprócz tego, dzięki akcji poznałam na prawdę sporo świetnych blogów! Moja lista czytelnicza znacząco się wydłużyła :) Ale nie narzekam, a cieszę się!





Oprócz wspomnianych przeze mnie inspiracji, a także poznawania nowego, akcja wpłynęła też na oglądalność postów. Nie tylko dziewczyny biorące udział chętnie zaglądały i komentowały ale też moi stali czytelnicy. Tematy były ciekawe i jak widać kilka postów z tej serii wskoczyło do popularnych. Cieszę nie niezmiernie z tego powodu, bo przykładałam się i włożyłam w każdy z nich dużo serca.

Czuję się też bardzo zmotywowana by robić lepsze zdjęcia. Teraz próbuje nowe podkłady/dodatki. Za jakiś czas będziecie mogli ocenić efekty. Ciekawa jestem czy takie zmiany przypadną Wam do gustu :).

Jako, że taka motywacja do pisania okazała się dla mnie idealna przystąpiłam do kolejnej akcji - Blogmas (banner z boku poprowadzi Was do Milenki i szczegółów).



Tymczasem zapraszam tych, którzy przegapili do zajrzenia do postów powstałych w ramach akcji:


Poza tym akcja miała też jeszcze jeden plus - brzydka jesień zleciała mi nie wiadomo kiedy! ;)

Ekocuda - czyli moja podróż tam i z powrotem ;)

Hej, hej!
Miałam Wam dzisiaj napisać podsumowanie akcji Piękna Jesienią, ale Ekocuda mają jednak pierwszeństwo ;). A właściwie nie tyle targi co niesamowity weekend z Anulką! Nie wiem jak to zrobiła ale utrzymała mnie na nogach przez 24 h ;) (no dobra, w końcówce już nie pomagała bo się zmyła (po angielsku)). Ogólnie jak tylko myślę o minionym weekendzie to pękam ze śmiechu. Rodzina tego nie rozumie, patrzy na mnie jak na wariata... Ponieważ jednak na większość zdarzeń trzeba by spuścić zasłonę milczenia wrócę do Ekocudów ;).

Targi kosmetyków naturalnych, które odbyły się w Warszawie były ciekawym wydarzeniem. Mnóstwo świetnych firm, sam pomysł takiego wydarzenia genialny! Jednak z organizacją chyba jednak nie poszło... Sobota była okropna w Warszawie, padało bardzo... Tymczasem na targach nie było szatni - a więc trzeba było ze sobą nosić mokre ubrania. Dodatkowo było gorąco i tłoczno. Ale nie dlatego, że ludzi było tak bardzo dużo, ale dlatego, że wszyscy byli skupieni na dość małej przestrzeni. Na górnym piętrze było lepiej, jednak na dole... Gdy chciałam obejrzeć jedno stoisko stałam albo przy drugim, albo na środku i nie było już wtedy przejścia. Dodatkowo nie było nawet gdzie usiąść (3 małe stoliki się nie liczą...). Na szczęście miałam wspaniałe towarzystwo bo inaczej pewnie szybko bym wyszła ;).

Brakowało mi możliwości swobodnej rozmowy z wystawcami. Na to byłam głównie nastawiona jadąc tam... Udało mi się jednak wreszcie osobiście poznać panią Izę z Iva Natura (którą serdecznie pozdrawiam!) i pooglądać wszystkie cudeńka od Wytwórni Mydłam:). Oprócz tego posprawdzałam wszystkie możliwe perfumy i pooglądałam kolorówkę (chociaż tu było kiepsko - oświetlenie nie bardzo się nadawało by coś dobrze dla siebie dobrać...).

Kto nie widział polecam zajrzeć na bloga Ani i jej relację - KLIK. Będziecie mogli się przekonać jak piękne było stoisko Annabelle Minerals ;) Taki mały akcent humorystyczny... 
Poza tym przeczytacie tam ciekawą rozmowę z panią z firmy forever ;)


Zrobiłam zakupy takie jakie chciałam (no prawie, zamiast henny z Orientany miało być co innego tej firmy ;)). Ogólnie jestem zadowolona, chociaż jakby była szatnia to pewnie byłabym zachwycona ;) - bez tych wszystkich kurtek byłoby zdecydowanie mniej tłoczno i gorąco ;).

Anuś, dziękuję za wspaniały weekend!


Znowu to robię

Aaaa! W momencie gdy pojawi się ten post ja już będę w drodze do Warszawy. Zmierzam na EKOCUDA i do mojej kochanej Anulki! Cieszę się tak bardzo, że pewnie podskakuje niecierpliwie na siedzeniu w busie ;)
Jednak nie chcę zostawiać Was z niczym, więc przygotowałam dla Was post. Ciekawa jestem kto z Was się domyśli co ja znowu robię z tym żelem ;)


Delikatny żel do ciała od Sylveco pochodzi z głównej serii produktów. Domyślam się, że nie muszę go za bardzo przedstawiać bo jest już tak długo na rynku, że możliwe, że już Wam się opatrzył. Standardowa dla Sylveco 300 ml butelka z przezroczystego plastiki z prostą etykietą, pełną ciekawych treści. 

Żel ma odpowiednią, żelową konsystencję. Nie za rzadką, więc nie spływa i nie ucieka, nie za gęstą, więc nie 'wciąga' go z powrotem do butelki. Dobrze się pieni, ale bez przesady - ja już się do tego przyzwyczaiłam, ale jeśli ktoś korzysta tylko z drogeryjnych szamponów (no się już zdradziłam...) to może okazać się dla niego za mało piany.


Bardzo lubię miętowe zapachy, dają mi moc świeżości. Tutaj mamy do czynienia z delikatną, orzeźwiającą nutą. Nie ma efektu chłodzenia na skórze głowy, nawet gdy dłużej przytrzymywałam żel.

Byłam ciekawa czy dobrze sobie poradzi z oczyszczaniem włosów i na prawdę nie mogę na niego narzekać. Zmywa oleje, dokładnie oczyszcza skórę głowy, nie plącze włosów na długości. Wystarcza jedno mycie, jednak gdy robię to podwójnie włosy są bardziej odbite od nasady, bardziej puszyste. Nie powoduje łupieżu, nie podrażnia, nie wpływa jednak też na przetłuszczanie się. Jest delikatny dla włosów na długości, nie wysusza ich. Jest z niego na prawdę dobry szampon - tak dobry, że nawet nie mam zamiaru go próbować na ciało (tam niech rządzą nadal mydełka...).


Co jeszcze mogę o nim powiedzieć? Ma dobrą wydajność, jest dobrze dostępny (w każdej Naturze np).

Ach! No i jeszcze ten skład:
Aqua, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Glycerin, Coco-Glucoside, Urea, Panthenol, Cyamopsis Tetragonoloba Gum, Lactic Acid, Allantoin, Sodium Benzoate, Mentha Piperita Oil.

Piękna jesienią - relaks

Hej Kochani!
Dziś przybywam do Was z ostatnim wpisem z akcji Piękna jesienią (podsumowania nie liczę). To były ciekawe tygodnie i mam na ich temat parę przemyśleń o czym przekonacie się za tydzień ;).
Dziś chcę Wam pokazać swoje sposoby na relaks. Wybrałam tylko te jesienne sposoby, w końcu o to w tym chodzi prawda? Pewnie niczym Was nie zaskoczę, ale kto wie? Warto spróbować!

Zacznę od tego, co przez pogodę tej jesieni mogłam robić najrzadziej, za to najlepiej na mnie działało ;). Chodzi mi o nic innego jak bieganie!

Film zamieszczony przez użytkownika Żaneta J, (@usmiechniete.oczy)


Zdjęcie zamieszczone przez użytkownika Żaneta J, (@usmiechniete.oczy)


Nic mnie tak nie relaksuje, podczas biegu pozbywam się wszystkich złych myśli, zniechęcenia a do tego spędzam czas z moją Azulką. Po prostu warto :)

Niestety tej jesieni nie mogłam robić tego tak często jakbym chciała. Drugą opcją na relaks często przeze mnie wybieraną są wypieki!





Oprócz pokazanych powyżej pozycji były też kanelbular z czekoladą, szarlotka, kruche ciasteczka z orzechami i fasolowe ciasto czekoladowe ;). Jednak zniknęły szybciej i nie udało mi się zrobić im zdjęć... :D

Oczywiście potem była konsumpcja, najlepiej z dobrą kawką i jeszcze lepszą książką ;)
Ponieważ wyszła nowa część Pottera nie mogłoby być inaczej, jakbym jej nie przeczytała. Potem poszłam za ciosem i przeczytałam resztę serii ;) Uważam, że nie ma nic lepszego od takiego relaksu gdy na dworze już ciemno, a późno jeszcze nie jest... 






Był też relaks we dwoje - przy winie i serialu o Borgiach ;)


Tak wyglądał mój relaks i do grudnia pewnie nic się nie zmieni. Zimą zaproszę Was na podobny wpis :). Czymś Was zaciekawiłam?

http://www.pasjekaroliny.pl/2016/11/piekna-jesienia-6-relaks.html

Dermaglin - maseczka dla stóp

Hej!
Coś nie wyrabiam z recenzjami ;). Niedziela była jakaś koszmarna, nie było siły na nic, snułam się tylko po domu... Wypiłam dwie kawy i nadal byłam senna. Ale znowu nie mogłam zasnąć - bądź tu człowieku mądry! ;) Poza tym budzę się z rana niewyspana i nie daje mi to żyć. Jak dobrze, że super księżyc już za nami bo organizm wariował strasznie przez parę dni. Ciekawa jestem czy Wy też odczułyście to jakoś? Czy tylko ja jakaś nadwrażliwa jestem...

Dziś chcę Wam pokazać maseczkę do stóp marki Dermaglin. Ciekawy produkt, do tej pory spotykałam się bardziej z maseczkami do tej okolicy, których nie trzeba było zmywać. A tu proszę, typowa glinkowa maseczka. Na dodatek o składzie takim, że chętnie bym ją i na twarz nałożyła.


Maseczka znajduje się w saszetce, której wielkość jak dla mnie jest trochę za duża. Spokojnie wystarczyłaby mi  na dwa użycia gdyby nie to, że saszetek tego typu nigdy nie zostawiam napoczętych. Może mam za małe stopy? ;)
Konsystencja tej maseczki to typowa glinka, nie za rzadka, nie za gęsta. Ładnie rozprowadza się po stopach. Ja by nie brudzić smarowałam jedną stopę, wkładałam ją w woreczek foliowy, zakładałam skarpetę i bawiłam się z drugą :). Dzięki temu było czysto a ja sobie śmigałam po domu bez problemu przez to zalecane pół godziny.
Zaskoczył mnie jednak zapach, liczyłam na mocny miętowy aromat a otrzymałam zapach glinki. Każdy z nas wie jak pachną glinki, nic specjalnego... Szkoda trochę, ale też nie jest to jakaś wada.


Ale może już przejdę do rzeczy.
Na co komu taka maseczka? A powiem Wam, że to fajna sprawa gdy się ma mocno zajechane stopy. Ja takie miałam po wakacyjnym wyjeździe nad morze. Wtedy też jednak z tych maseczek pomogła mi się uporać z nadmierną szorstkością, wygładziła je, złagodziła odciski i obtarcia. Byłam zachwycona. Jednak gdy ostatnio użyłam by znowu uzyskać taki efekt okazało się, ze stopy były w za dobrym stanie bo efektu nie było zbytnio. W każdym bądź razie był gorszy niż przy no użyciu pumeksu.

Plusy? Pomaga w ciężkich sytuacjach, łatwo się zmywa.
Minusy? Gdy masz w miarę zadbane stopy nie zauważysz efektów.


Czy sięgnę po nią znów? Sama nie wiem, może po kolejnej wizycie nad morzem? :)

Piękna jesienią - włosy

Hej Kochani!
Myślałam, że ten post nie powstanie w tym tygodniu i złapie opóźnienie ;). Jednak udało mi się złapać trochę słońca, na dodatek włosy miały dobry dzień,  więc wszystko wreszcie idzie po mojej myśli. Powiem Wam szczerze, że jestem w lekkim szoku, że to już prawie koniec wyzwania wymyślonego przez Karolinę. Mam wrażenie, że tydzień temu zachęcałam Was do wzięcia udziału, tymczasem zostały jeszcze dwa tygodnie tylko... po prostu wow! Jestem pod wrażeniem pomysłowości dziewczyn! Z chęcią czytam wszystkie posty. Zupełnie inaczej niż przy wyzwaniu z opróżnianiem kosmetyczek, które raczej unikałam...
Jednak nie przedłużając, dzisiejszy tydzień jest pod patronatem włosów i zamierzam Wam opowiedzieć o swojej jesiennej pielęgnacji.


Jesienią wróciłam do intensywnego olejowania.Wyznaczyłam sobie akcję - regenerację. Chociaż właściwie tylko na olejowaniu się skupiam... Wstyd się przyznać, ale ja - włosomaniaczka mam w domu jedną odżywkę do włosów, aktualnie jedną maskę... Oprócz tego nawet nie mam szamponu tylko znowu eksperymentuję z żelem. Także tak ;) Bida aż piszczy! Dobrze, że mam W. bo inaczej nic bym nie miała, oleje z dzisiejszego postu też pochodzą od niego... Zakupił je dla mnie w sklepie firmy, w której pracuje, więc nie opiszę Wam żadnego nowego producenta, nie wiem też nic o ich pochodzeniu, czy są rafinowane itd. Wnioskując jednak po tym, że mają zapach obstawiam, ze jednak nie są :)


Te dwa oleje to podstawa mojej obecnej pielęgnacji włosów. Zamknięte w 100 ml opakowaniach z atomizerem. Spray działa bez zarzutu, nie zacina się, jednak nie rozpyla odpowiednio, tylko daję taką jednolitą stróżkę. W sumie nie przeszkadza mi to, ponieważ i tak wolę rozprowadzać oleje ręcznie. Zawsze najpierw rozcieram je w dłoniach, delikatnie ogrzewając, a następnie wcieram we włosy. Robię tak od początku włosomaniactwa, które też zaczęło się jesienia! Tylko, że trzy lata temu... W związku z tym, w tym poście, znajdziecie też jedno zdjęcie pokazujące od czego zaczynałam swoją walkę o piękne włosy :).


Oba polubiłam jednak to macadamia sprawia, że moje włosy są lśniące i gładkie. Do tego macadamia ma bardzo delikatny, prawie niewyczuwalny. Jest też dużo lżejszy od jojoby, łatwiej go zmyć, nadaje się do zabezpieczania końcówek. Moje włosy go pokochały co widać na zdjęciach - to wyłącznie jego zasługa, bo odżywka nie dawała mi takiego efektu...

Jojoba natomiast to delikatny śmierdziel. Z naciskiem na delikatny - pachnie trochę jak pościel, która np wisiała na strychu - wiecie, taka niewietrzona, okurzona ;). Działa również przyjemnie, ale nie tak spektakularnie na moich włosach. By odczuć to że działa muszę go stosować przed każdym myciem przez minimum tydzień. A więc odpada w przedbiegach z macadamią, po którym efekty są widoczne od razu.


Moje spa dla włosów jest bardzo proste - wieczorem wcieram w nie olej, następnie splatam je w warkocz a następnego dnia myję. Nic trudnego prawda? Robię to minimum raz w tygodniu, ale najczęściej tak dwa razy. Nigdy nie miałam problemu ze spłukaniem oleju, nigdy też nie zdarzyło się bym zatłuściła poduszkę ;). Olej trzyma się włosów mocno i nie migruje :D. 

Dzięki temu prostemu zabiegowi moje włosy wreszcie wracają do formy, a ja z radością chodzę w rozpuszczonych i zakładam swój nowy kapelusz! Same plusy ;)


I obiecane zdjęcie porównawcze:
lepszego zdjęcia nie mam, ale może to i lepiej...

A na czym Wy się skupiacie jesienią przy pielęgnacji włosów?

http://www.pasjekaroliny.pl/2016/10/piekna-jesienia.html

Saszetkowo: rozgrzewający peeling Kamczacki

Hej Kochani!
Ależ mnie dzisiaj widok za oknem zaskoczył - śniegu zupełnie się nie spodziewałam! Więc zmieniłam trochę plany co do dzisiejszej recenzji i przedstawiam rozgrzewający peeling Kamczacki od Babuszki Agaffi:


Możecie już kojarzyć tego pana z innych zdjęć. Umieściłam go przy okazji TEGO postu o jesiennej pielęgnacji ciała. Nie wspomniałam o nim w tekście z jednego powodu - tamta notka i tak niebezpiecznie mi się wydłużała... A więc o peelingu postanowiłam opowiedzieć innym i razem, tak oto nastał jego dzień na zaistnienie na blogu! Jak widzicie ostatnimi czasy mam bogatą saszetkową pielęgnację ;). Co jakiś czas tak wypada, że sporo kosmetyków mam właśnie w takiej wersji (z reguły jesienią...). Nie raz wspominałam Wam, że takie opakowanie jest dla mnie wygodne, a 100 ml to wystarczająca pojemność by móc wyrobić sobie jakieś zdanie. Poza tym niski koszt - ok 6 zł i mam mnóstwo produktów do testów, a Wy się ze mną nie nudzicie ;) (mam nadzieję!).


Rozgrzewający peeling Kamczacki jest peelingiem solnym, ale co ciekawe, ani razy nie odczułam nic nie przyjemnego typu szczypanie, pieczenie ranek z tego względu.  Ma gęstą konsystencje, przez którą lubi uciekać z mokrych dłoni i ciała. Za to gdy używamy go na sucho jest dość oporny. Trochę dziwak z niego, na dodatek o dość marnych właściwościach masujących i ścierających. Przez to, że jest taki delikatny używam go na brzuch i dekolt, czyli akurat tam gdzie się nie szczotkuję, lub robię to bardzo subtelnie. Jest dobrym uzupełnieniem i tylko tyle, jeśli chcecie używać go do całego ciała to raczej się zawiedziecie...
Nie zauważyłam też obiecanego efektu rozgrzania...

Podoba mi się jego zapach - taki męski, leśny, naturalny :). Jednak nie czuć go zupełnie podczas kąpieli...


Podsumowując - niezbyt polecam, chyba, że macie na prawdę delikatną skórę i szukacie czegoś takiego... Ale znowu czy wtedy solny peeling to dobre wyjście?

Znacie go? Może u kogoś spisywał się lepiej?

Wytwórnia mydła daje radę!

Hej!
Dziś chcę Wam opowiedzieć o fantastycznym mydełku! Na prawdę od dłuższego czasu nie spotkałam się z tak świetną naturalną kostką. Stało się ono moim ulubieńcem od pierwszego użycia a Wytwórnie Mydła pokochałam jeszcze bardziej (nie sądziłam, że to możliwe!). Ich relaksujący mus (KLIK) był genialny, ale po kontakcie z tym mydłem wiem, że wysoka jakość to po prostu coś co jest naturalne dla tej firmy. Nie mogę się doczekać Ekocudów, mam wielką chęć na bliższe zapoznanie z resztą asortymentu :)).


Etykietka nie powala wiem, nie przyciąga uwagi i ta wersja w przeciwieństwie do innych (zobaczcie same jakie niektóre są piękne - klik) też nie jest za bardzo urodziwa jeśli chodzi o samą kostkę. Jednak nie dajcie się zwieść - to mydełko to naturalna petarda! ;) I mówi Wam to osoba z suchą skórą (słowo klucz). 

Od czego zacząć? Może zapach? Kocham go! Soczysty, cytrusowy, kwaskowy, naturalny, pobudzający i zupełnie człowiek nie ma wrażenia, że nie pasuje do tej pory roku. W upały czy w zimno i deszcz jest tak samo pozytywny i wyzwalający pozytywną energię!

Co dalej? Piana! Jest jej dużo, jest aksamitna, świetnie oczyszcza i odświeża. A przy tym wszystkim nic a nic nie wysusza skóry, nie pozostawia żadnej warstwy, za to po spłukaniu ciało jest miękkie! Mało tego, nie czułam potrzeby sięgania po balsam - wow, wow i jeszcze raz wow. Nawet wtedy gdy używałam tej kostki do mycia twarzy. Jest delikatna i skuteczna, nie szczypie w oczy. Nadaje się do higieny intymnej, daje komfort i świeżość. 


Ma prosty skład, niewygórowaną cenę (14 zł za 100 gram), dobrą wydajność (ale tylko dobrą niestety). Konieczne jest trzymanie tego mydła w odpowiedniej mydelniczce z odpływem inaczej mięknie. Jednak to tylko maleńka wada w porównaniu z tymi wszystkimi zaletami.

Na prawdę zakochałam się w tym mydle ;). Będę do niego wracać!

Filmowy wieczór z Żan

Ojojoj! Jak tu długo nie było wpisu filmowego :) Trzeba to szybko nadrobić bo w ostatnim czasie często sięgałam po filmy.

Dwoje do poprawki
Film w ostatnio wałkowanym przeze mnie temacie ;). Otóż chodziliśmy z W. na nauki przedmałżeńskie i dużo tam było o tym, że nad małżeństwem trzeba pracować przez całe życie. Ten film idealnie obrazuje to co się dzieje ze związkiem jak się człowiek nie stara, jak nie rozmawia, jak łatwo jest zapomnieć o tym, że ta druga osoba jest dla mnie ważna. Ciekawy temat niebanalnie przedstawiony, z humorem. I to na prawdę samo życie! Mi się podobało i polecam - ten film idealnie odsuwał moje myśli od złego :)


Spring Breakers

A to już zupełnie inna bajka. Inny klimat. Nie każdemu przypadnie do gustu... Nakręcony tak jak teledysk film nawiązujący do gier. Na uwagę zasługuje świetna rola Jamesa Franco, ale dziewczyny też dały radę (a przyznaję, nie spodziewałam się tego po nich). Ten film, że się tak wyrażę 'ryje banię' ale taki jest jego cel i o to w nim chodzi. Historia sama w sobie jest banalna - przerwa od szkoły spędzona w cudownym miejscu, pełna alkoholu, narkotyków, muzyki, jednak w tym filmie chodzi bardziej o to odrealnienie. Amerykański sen, który dla każdego może okazać się czymś innym. Uważam, że warto obejrzeć, ale uprzedzam - nie jest to kino do jakiego przywykliśmy...


 Motyl Still Alice

Film poruszający trudny temat choroby Alzheimera, który na prawdę dobrze ją przedstawia. Nie ubarwia, ale pokazuje wszystko. Choroba ta sieje spustoszenie nie tylko w życiu jednej osoby, ale całej rodziny... Ten film pokazuje proces destrukcji i robi to dobrze. Nie ma tu ckliwych i wydumanych scen, jest za to subtelne pokazanie tego co się dzieje... Julianne Moore stworzyła świetną postać, jestem pod wrażeniem. Sama historia pokazana jest z perspektywy osoby chorej zdającej sobie sprawę z własnego upadku i to chyba porusza najbardziej...


Dwoje nie do pary
Sama nie wiem co mam o nim myśleć. Z jednej strony mamy historię, która trochę zaskakuje (a przynajmniej mnie zaskoczyła na końcu), mamy niedopowiedziane zakończenie (dla mnie plus), piękne krajobrazy a z drugiej mało akcji... Jednak ten brak akcji w żadnym wypadku nie sprawił, że się nudziłam. Jednak jakiś niedosyt pozostał... Jest to zupełnie inna komedia romantyczna, na spokojny wieczór przy winie i tyle.


Zwierzogród

Genialna bajka! Uśmiałam się niesamowicie nie raz podczas seansu :) Scena z Ojca Chrzestnego to mistrzostwo i jeszcze leniwce w urzędach - to po prostu trzeba zobaczyć! Tutaj znajdziecie na prawdę wszystko jeśli się dobrze przyjrzycie ;) Trening (jak np w Rockym, ale też w wielu innych filmach), trudne dorastanie, stolica, w której można wszystko osiągnąć i jest spełnieniem marzeń ;). Oprócz tego jest tu na prawdę całe bogactwo tematów - kariera, rozwój, męski świat, walka o prawa kobiet, spełnianie marzeń. Mało? A więc elementy dramatu, komedii, horroru, melodramatu a nawet kina ganksterskiego :) No dzieje się a przy tym jest świetnie podane.
Jeśli lubicie bajki to coś dla Was, nie pożałujecie :)

I to by było na tyle. Coś znacie?

Piękna jesienią - twarz

Heeej!
Ten post miał być na wczoraj... Ale jakoś tak nie wyszło. 1 listopada zakończył się nieprzyjemnym zdarzeniem, prawie zderzeniem, na którym ucierpiał bok samochodu mojego. Mogło być gorzej... O wiele gorzej, więc cieszę się, że tylko tyle. Jednak wychodziłam z szoku przez dobę. Teraz jest lepiej, w ramach terapii upiekłam dziś bułeczki cynamonowe rodem ze Szwecji z przepisu Olgi (KLIK). I teraz już mogę znów do Was pisać!

Ponieważ podzieliłam sobie tydzień wyzwania "Piękna jesienią" na dwa posty, dziś część druga o pielęgnacji twarzy i recenzji jednej z saszetek Babuszki. Miałam już ich sporo i jakby ktoś był ciekawy wrażeń to TU znajdzie całą listę :).


Jesienią nie zapominam o maseczkach. O ile latem sięgam głównie po glinki, bardziej się skupiam na oczyszczaniu, tak jesienią rozpieszczam twarz czym tylko mogę. W ostatnim czasie dominuje u mnie maseczka liftingująca/tonizująca/ujędrniająca od Babuszki właśnie. Wybrałam ją jako taką regenerację po lecie i muszę przyznać, że dobrze spełnia swoje zadanie. Producent całkiem dobrze ją opisuje:

Maska posiada wyraźne działanie liftingujące, tonizuje skórę i wyrównuje koloryt twarzy. Naturalne składniki wchodzące w jej skład nawilżają, zwiększają jędrność i elastyczność skóry. Ślaz leśny zebrany w tajdze zawiera witaminy grupy A i C, dzięki czemu nawilża skórę. Organiczny ekstrakt białej herbaty i rdest ostrogorzki mają właściwości podciągające i tonizujące. Cladonia śnieżna unikatowa roślina zawierająca kwas usinowy, który aktywizuje procesy regeneracji i skutecznie chroni skórę przed zmianami związanymi z wiekiem.


Maska ta ma przyjemną konsystencję, którą z łatwością rozprowadza się po twarzy. Jako, że ja ostatnio ciągle się w jakiś sposób masuje (jak nie szczotką to po prostu dłońmi), więc połowę czasu, który trzymam maseczkę poświęcam na masowanie. Dzięki temu mam wrażenie, że maseczka działa lepiej. Efekty są od razu widoczne, a nie tak jak zwykle po serii zabiegów. Po zmyciu jej z twarzy skóra jest miękka, nawilżona, elastyczna. Jako, że robię to łącząc z cotygodniowym SPA o którym już Wam wspominałam ostatnio (klik), to wychodzę z łazienki jak nowonarodzona ;).


Maska ma przyjemny, nienachalny zapach. Ja osobiście czuję delikatne (bardzo subtelne) chłodzenie gdy mam ją na twarzy. Moja skóra nie jest podrażniona po niej, ale wiem, że część z Was nie najlepiej reaguje na ilość ekstraktów w babuszkowych produktach.

Skład: Aqua, Dicaprylyl Ether, Butirospermum Parkii (Shea Butter) (masło shea), Organic Camellia Sinensis Leaf Extract (organiczny ekstrakt białej herbaty), Persicaria Hydropiper Extract (ekstrakt rdestu ostrogorzkiego), Malva Sylvestris Extract (ekstrakt ślazu leśnego), Citraria Nivalis Extract (ekstrakt cladonii śnieżnej), Kaolin, Glyceryl Stearate, Organic Triticum Vulgare (Wheat) Germ Oil (organiczny olejek kiełków pszenicy), Cetearyl Alcohol, Sorbitane Stearate, Sodium Cetearyl Sulfate, Xanthan Gum, Potasium Sorbate, Parfum, Citric Acid

Tak wygląda mój zabieg na twarz by czuć się piękna jesienią i przy okazji być też piękna jesienią życia ;). Bo jak teraz nie będę dbała o swoją skórę to i operację na starość nie pomogą :p

Ps. Ja swoją maseczkę mam z Zielonego Kredensu i aktualnie mają tam na nią promocję - KLIK.