Dermaglin - maseczka dla stóp

Hej!
Coś nie wyrabiam z recenzjami ;). Niedziela była jakaś koszmarna, nie było siły na nic, snułam się tylko po domu... Wypiłam dwie kawy i nadal byłam senna. Ale znowu nie mogłam zasnąć - bądź tu człowieku mądry! ;) Poza tym budzę się z rana niewyspana i nie daje mi to żyć. Jak dobrze, że super księżyc już za nami bo organizm wariował strasznie przez parę dni. Ciekawa jestem czy Wy też odczułyście to jakoś? Czy tylko ja jakaś nadwrażliwa jestem...

Dziś chcę Wam pokazać maseczkę do stóp marki Dermaglin. Ciekawy produkt, do tej pory spotykałam się bardziej z maseczkami do tej okolicy, których nie trzeba było zmywać. A tu proszę, typowa glinkowa maseczka. Na dodatek o składzie takim, że chętnie bym ją i na twarz nałożyła.


Maseczka znajduje się w saszetce, której wielkość jak dla mnie jest trochę za duża. Spokojnie wystarczyłaby mi  na dwa użycia gdyby nie to, że saszetek tego typu nigdy nie zostawiam napoczętych. Może mam za małe stopy? ;)
Konsystencja tej maseczki to typowa glinka, nie za rzadka, nie za gęsta. Ładnie rozprowadza się po stopach. Ja by nie brudzić smarowałam jedną stopę, wkładałam ją w woreczek foliowy, zakładałam skarpetę i bawiłam się z drugą :). Dzięki temu było czysto a ja sobie śmigałam po domu bez problemu przez to zalecane pół godziny.
Zaskoczył mnie jednak zapach, liczyłam na mocny miętowy aromat a otrzymałam zapach glinki. Każdy z nas wie jak pachną glinki, nic specjalnego... Szkoda trochę, ale też nie jest to jakaś wada.


Ale może już przejdę do rzeczy.
Na co komu taka maseczka? A powiem Wam, że to fajna sprawa gdy się ma mocno zajechane stopy. Ja takie miałam po wakacyjnym wyjeździe nad morze. Wtedy też jednak z tych maseczek pomogła mi się uporać z nadmierną szorstkością, wygładziła je, złagodziła odciski i obtarcia. Byłam zachwycona. Jednak gdy ostatnio użyłam by znowu uzyskać taki efekt okazało się, ze stopy były w za dobrym stanie bo efektu nie było zbytnio. W każdym bądź razie był gorszy niż przy no użyciu pumeksu.

Plusy? Pomaga w ciężkich sytuacjach, łatwo się zmywa.
Minusy? Gdy masz w miarę zadbane stopy nie zauważysz efektów.


Czy sięgnę po nią znów? Sama nie wiem, może po kolejnej wizycie nad morzem? :)

Piękna jesienią - włosy

Hej Kochani!
Myślałam, że ten post nie powstanie w tym tygodniu i złapie opóźnienie ;). Jednak udało mi się złapać trochę słońca, na dodatek włosy miały dobry dzień,  więc wszystko wreszcie idzie po mojej myśli. Powiem Wam szczerze, że jestem w lekkim szoku, że to już prawie koniec wyzwania wymyślonego przez Karolinę. Mam wrażenie, że tydzień temu zachęcałam Was do wzięcia udziału, tymczasem zostały jeszcze dwa tygodnie tylko... po prostu wow! Jestem pod wrażeniem pomysłowości dziewczyn! Z chęcią czytam wszystkie posty. Zupełnie inaczej niż przy wyzwaniu z opróżnianiem kosmetyczek, które raczej unikałam...
Jednak nie przedłużając, dzisiejszy tydzień jest pod patronatem włosów i zamierzam Wam opowiedzieć o swojej jesiennej pielęgnacji.


Jesienią wróciłam do intensywnego olejowania.Wyznaczyłam sobie akcję - regenerację. Chociaż właściwie tylko na olejowaniu się skupiam... Wstyd się przyznać, ale ja - włosomaniaczka mam w domu jedną odżywkę do włosów, aktualnie jedną maskę... Oprócz tego nawet nie mam szamponu tylko znowu eksperymentuję z żelem. Także tak ;) Bida aż piszczy! Dobrze, że mam W. bo inaczej nic bym nie miała, oleje z dzisiejszego postu też pochodzą od niego... Zakupił je dla mnie w sklepie firmy, w której pracuje, więc nie opiszę Wam żadnego nowego producenta, nie wiem też nic o ich pochodzeniu, czy są rafinowane itd. Wnioskując jednak po tym, że mają zapach obstawiam, ze jednak nie są :)


Te dwa oleje to podstawa mojej obecnej pielęgnacji włosów. Zamknięte w 100 ml opakowaniach z atomizerem. Spray działa bez zarzutu, nie zacina się, jednak nie rozpyla odpowiednio, tylko daję taką jednolitą stróżkę. W sumie nie przeszkadza mi to, ponieważ i tak wolę rozprowadzać oleje ręcznie. Zawsze najpierw rozcieram je w dłoniach, delikatnie ogrzewając, a następnie wcieram we włosy. Robię tak od początku włosomaniactwa, które też zaczęło się jesienia! Tylko, że trzy lata temu... W związku z tym, w tym poście, znajdziecie też jedno zdjęcie pokazujące od czego zaczynałam swoją walkę o piękne włosy :).


Oba polubiłam jednak to macadamia sprawia, że moje włosy są lśniące i gładkie. Do tego macadamia ma bardzo delikatny, prawie niewyczuwalny. Jest też dużo lżejszy od jojoby, łatwiej go zmyć, nadaje się do zabezpieczania końcówek. Moje włosy go pokochały co widać na zdjęciach - to wyłącznie jego zasługa, bo odżywka nie dawała mi takiego efektu...

Jojoba natomiast to delikatny śmierdziel. Z naciskiem na delikatny - pachnie trochę jak pościel, która np wisiała na strychu - wiecie, taka niewietrzona, okurzona ;). Działa również przyjemnie, ale nie tak spektakularnie na moich włosach. By odczuć to że działa muszę go stosować przed każdym myciem przez minimum tydzień. A więc odpada w przedbiegach z macadamią, po którym efekty są widoczne od razu.


Moje spa dla włosów jest bardzo proste - wieczorem wcieram w nie olej, następnie splatam je w warkocz a następnego dnia myję. Nic trudnego prawda? Robię to minimum raz w tygodniu, ale najczęściej tak dwa razy. Nigdy nie miałam problemu ze spłukaniem oleju, nigdy też nie zdarzyło się bym zatłuściła poduszkę ;). Olej trzyma się włosów mocno i nie migruje :D. 

Dzięki temu prostemu zabiegowi moje włosy wreszcie wracają do formy, a ja z radością chodzę w rozpuszczonych i zakładam swój nowy kapelusz! Same plusy ;)


I obiecane zdjęcie porównawcze:
lepszego zdjęcia nie mam, ale może to i lepiej...

A na czym Wy się skupiacie jesienią przy pielęgnacji włosów?

http://www.pasjekaroliny.pl/2016/10/piekna-jesienia.html

Saszetkowo: rozgrzewający peeling Kamczacki

Hej Kochani!
Ależ mnie dzisiaj widok za oknem zaskoczył - śniegu zupełnie się nie spodziewałam! Więc zmieniłam trochę plany co do dzisiejszej recenzji i przedstawiam rozgrzewający peeling Kamczacki od Babuszki Agaffi:


Możecie już kojarzyć tego pana z innych zdjęć. Umieściłam go przy okazji TEGO postu o jesiennej pielęgnacji ciała. Nie wspomniałam o nim w tekście z jednego powodu - tamta notka i tak niebezpiecznie mi się wydłużała... A więc o peelingu postanowiłam opowiedzieć innym i razem, tak oto nastał jego dzień na zaistnienie na blogu! Jak widzicie ostatnimi czasy mam bogatą saszetkową pielęgnację ;). Co jakiś czas tak wypada, że sporo kosmetyków mam właśnie w takiej wersji (z reguły jesienią...). Nie raz wspominałam Wam, że takie opakowanie jest dla mnie wygodne, a 100 ml to wystarczająca pojemność by móc wyrobić sobie jakieś zdanie. Poza tym niski koszt - ok 6 zł i mam mnóstwo produktów do testów, a Wy się ze mną nie nudzicie ;) (mam nadzieję!).


Rozgrzewający peeling Kamczacki jest peelingiem solnym, ale co ciekawe, ani razy nie odczułam nic nie przyjemnego typu szczypanie, pieczenie ranek z tego względu.  Ma gęstą konsystencje, przez którą lubi uciekać z mokrych dłoni i ciała. Za to gdy używamy go na sucho jest dość oporny. Trochę dziwak z niego, na dodatek o dość marnych właściwościach masujących i ścierających. Przez to, że jest taki delikatny używam go na brzuch i dekolt, czyli akurat tam gdzie się nie szczotkuję, lub robię to bardzo subtelnie. Jest dobrym uzupełnieniem i tylko tyle, jeśli chcecie używać go do całego ciała to raczej się zawiedziecie...
Nie zauważyłam też obiecanego efektu rozgrzania...

Podoba mi się jego zapach - taki męski, leśny, naturalny :). Jednak nie czuć go zupełnie podczas kąpieli...


Podsumowując - niezbyt polecam, chyba, że macie na prawdę delikatną skórę i szukacie czegoś takiego... Ale znowu czy wtedy solny peeling to dobre wyjście?

Znacie go? Może u kogoś spisywał się lepiej?