Po ciężkim tygodniu pora na relaks!

Wiecie, jestem osobą, na którą niesamowity wpływ mają zapachy... Są takie, które wprawiają mnie w zachwyt, potrafią dodać energii lub zrelaksować. Dodać pewności siebie czy pocieszyć, a nawet pomóc gdy jestem chora. Aromaterapia zawsze była bliska mojemu sercu. Do tego uważam zapachy za wspaniały nośnik wspomnień! Więc gdy dostałam olejek do kąpieli marki Puressentiel od Anuli i poznałam jego zapach, wiedziałam, że chwile z nim będą niezwykłe. 


Zacznę może jednak od przedstawienia marki. Puressentiel to francuska firma stworzona z pasji do olejków eterycznych. Ich produkty tworzone są z pasją i z myślą o zdrowiu. Każdy z kosmetyków to koncentrat darów natury. I uwierzcie mi - to na prawdę czuć gdy używa się ich produktu!

Olejek, który Wam dzisiaj przedstawiam pochodzi z serii Rest&Relax. Seria ta to mieszanka olejków eterycznych, których zadaniem jest zmniejszenie stresów, ukojenie nerwów, wyciszenie. A tego w dzisiejszym zabieganym świecie mocno brakuje!


Olejek do kąpieli jest niesamowitą mieszanką, która w pełni ukazuje swoją moc po połączeniu z ciepłą wodą. O zapachu opowiem Wam za chwilę - będą to same zachwyty! Najpierw jednak kwestie techniczne - olejek miesza się z wodą - po powierzchni nie pływają tłuste oczka jak w rosole. Woda staje się odrobinkę mętna. A prócz zapachu zyskujemy też miękką i nawilżoną skórę! Żałuję, że jego pojemność wynosi tylko 100 ml - chociaż wystarczy niewiele by poczuć ten wspaniały zapach i wykorzystać jego moce. Co ciekawe można też stosować go pod prysznicem - to idealna opcja dla tych, którzy chcieliby zakosztować prawdziwego relaksu, odprężenia i nie mają wanny. Gwarantuje Wam, że ten zapach jest jak czary!


Już Was nie zadręczam i przechodzę do opisy TEGO zapachu. A jest on po prostu niesamowity (czy ja się powtarzam?). Mamy piękną, niesamowitą lawendę (nie mylić z tymi okropnymi odstraszaczami na mole), cudowną pomarańczę (która nie jest ani słodka, ani kwaśna), kamforę, mandarynkę, palmarosę, majeranek, cyprysy, amyris, rumianek.... A przynajmniej całe to bogactwo olejków znajdziecie w składzie. 
Dla mnie kąpiel z nim pachnie niepowtarzalnie. Jest jak chwila oddechu pełną piersią tuż po burzy - ma w sobie moc świeżości. Jest jak moment gdy może położyć się w puszystą, świeżą pościel - daje odprężenie, ukojenie, relaks. Jest jak chwila z książką - daje ukojenie od wszelkich trosk. Po kąpieli z nim zasypiam jak dziecko! Ten zapach jest prawdziwie magiczny i cieszę się, że pozostaje na skórze przez całą noc, żałuję, że nie na dłużej...


Marka w Polsce dopiero raczkuje, więc chwilowo na pewno znajdziecie ją w Super Pharm. Ale warto śledzić FB by dowiedzieć się o nich czegoś więcej. Ja jestem pod ogromnym wrażeniem!

Rozmówki chorobowe...

Nadszedł moment na kolejną odsłonę naszych ciekawych rozmów. Tym razem w wersji chorobowej, zarówno ja, jak i W. byliśmy osłabieni i różne myśli chodziły nam po głowach...


W. wącha moje włosy.
Ja: Coś nie tak?
W: Nie, ładnie pachniesz włosami. Jakby mnie ktoś pytał jak pachną włosy to bym powiedział, że TAK.
Ja: Ale jak TAK? Pokazałbyś na mnie?
W: Nie. Nie chce by ktoś Cię wąchał. Po prostu powiedziałbym TAK.
Ja: ...

*** 

W: Po tych ziołach przemieniłem się jak król Rohanu, kiedy Gandalf wygnał z niego Sarumana.
(Tak... ostatnio robiliśmy sobie maraton Władcy...)

***

W: Wiesz, że jak wisisz do góry nogami to możesz jeść a nie możesz pić?
Ja: Tak? Nie wiedziałam.
W: Tak, bo w przełyku są rzęski, które przesuwają pokarm, ale płynów nie dają rady. By tak się napić musiałabyś mieć turborzęski.
Ja: Byłabym jak diesel.

***

A teraz trochę nocnych przeżyć! Czyli rozmowy w środku nocy po wyrwaniu ze snu, a może nawet w trakcie snu.

W: Wstawaj! Zgubiłem zęby!
Ja: ...

No bo co na to można odpowiedzieć? Obudził mnie, pozapalał światła, bo gdzieś mu wypadła (albo wyjął przez sen) nakadka żelowa na zęby zapobiegająca ich zaciskaniu i ścieraniu.

***

Dzwoni budzik nad ranem...
W: Świetnie, wreszcie odblokowali Ukrainę!
(nawet nie pytajcie...)

***

Zasnęliśmy przy zapalonym świetle...
Ja: Wyłącz wreszcie to pole bo miga! 
(tak, tak - koszmarki z pracy) 


Ciekawa jestem, czy bylibyście zainteresowani dialogami z pacjentami?

Melisowy szampon w kostce

Na blogu w dalszym ciągu będzie trwało melisowe szaleństwo ;)
Mogliście już przeczytać o mydełkach i pomadce - pora na szampon w kostce, który również okazał się świetnym produktem! Jak na razie jestem zachwycona kosmetykami tej marki i coś czuję, że będę dalej poznawała produkty Domu Cudownej Melisy


Miałam kiedyś szampon w kostce, ale tamten był z okropnym składem i po prostu nie umywa się do tego! Ten krążek o wadze 40g okazał się niezwykle poręcznym i wygodnym sposobem na mycie włosów. Pieni się bardzo (piana jest gęsta, łatwo ją rozprowadzać na skórze głowy), dzięki swojej niewielkiej posturze nie wypada z dłoni, nie plącze włosów i ich nie zaczepia mimo tego, że nim po nich szorujemy.

Do tego ma wspaniały, melisowy zapach - chociaż wiem, że nie każdemu pasuje ten orzeźwiający, cytrynowy zapach. Ja lubię to uczucie czystości jakie on mi daje :)


Jedyną wadą jaką znalazłam w tym produkcie jest jego opakowanie - kartonik nie nadaje się by położyć go w łazience i chwytać mokrymi dłońmi... Ja swoją kostkę przełożyłam do słoiczka po maśle shea i tam też sobie spokojnie wysycha po każdym użyciu. Szampon według producenta ma wystarczyć na 40 myć, mi się powoli kończy i przewiduję, że zużyję po jakichś 30 użyciach. Jednak mam długie włosy i często je olejuje a wtedy muszę też wytworzyć więcej piany by dokładnie rozprowadzić ją na długości. Myślę więc, że ma całkiem niezłą wydajność.

A jak z zaletami? Szampon nie podrażnia skóry głowy, jest dla niej delikatny i skuteczny. Dobrze oczyszcza, bez problemu zmywa oleje. Ogólnie mam wrażenie, że skóra głowy jest nawilżona i zadbana od kiedy go używam. Nie wpłynął jednak w żadnym stopniu na przetłuszczanie się skalpu. Za to uwielbiają go włosy na długości - nie plączą się, są śliskie, lśniące - dawno nie miałam takich efektów po szamponie.


Skład:
SODIUM C 12-18 ALKYL SULFATE, PRUNUS ARMENIACA KERNEL OIL, MELISSA OFFICINALIS FLOWER/LEAF/WATER, URTICA DIOICA WATER, CHAMOMILA RECUTITA FLOWER POWDER, OLEA EUROPAEA FRUIT OIL, PANTHENOL, AQUA, PANTOLACTONE, CITRIC ACID, CITRUS PRADISI PEEL OIL, CYMBOPOGON NARDUS OIL, LIMONENE*, CITRAL*, CITRONELOL*.
* Składniki naturalnych olejków eterycznych.

Koszt takiego szamponu to 35 zł i możecie go dostać TU.
Ja dostałam go od mojej wspaniałej Anulki. Anuś - dziękuję!

Melisowy zawrot ust

Przyznaję się Wam bez bicia, że ten tydzień mnie wciągnął... Pierwszy tydzień w nowej pracy sprawił, że zupełnie wybiłam się z rytmu. Teraz na nowo muszę sobie wszystko poukładać i wrócić do sposobów pisania postów z czasu studiów, gdzie wszystko miałam świetnie zaplanowane. Obiecuję poprawę! Stęskniłam się za Waszymi postami i mam Wam wiele do opowiedzenia. Kilka fantastycznych kosmetyków czeka na swoją kolej z recenzją. Jednym z nich jest dzisiejszy bohater - balsam do ust marki Kuca Magicne Trave czyli Dom cudownej melisy. Anulko DZIĘKUJĘ! To dzięki Tobie mogłam go poznać!


Pomadkę otrzymujemy w kartoniku na którym możecie znaleźć naklejkę w języku polskim. Na sztyfcie już jej nie będzie, za to skład pojawia się i na nim. Ogólnie opakowanie jest bardzo klasyczne i nawet wytrwałe - dorobiłam się na razie jednego małego pęknięcia (używam od prawie dwa miesiące i mam ten balsam zawsze przy sobie). Etykiety są za to niezniszczalne - nie odklejają się, nie marszczą (a pomadka wylądowała i w śniegu i w wodzie...), nie blakną. Sztyft działa całkiem nieźle - chociaż gdy znajduje się w ciepły otoczeniu może być problem z wsunięciem balsamu z powrotem (ja osobiście pomagam sobie wtedy ustami, ponieważ sama pomadka się nie rozpływa i nie rozpada - trzyma formę).


Bardzo lubię zapach tej pomadki - to czysta, orzeźwiająca melisa. Ta specyficzna, cytrynowa woń utrzymuje się chwilę na ustach. Mimo zielonkawego koloru sztyftu balsam daje bezbarwny efekt na ustach. Pozostawia delikatny ochronny film, który nie jest tłusty. Usta od pierwszego posmarowania zyskują na miękkości i są cudownie nawilżone! Nie ważne jak były wcześniej wysuszone, ile było suchych odstających skórek - wszystko znika. Uwielbiam ten efekt! Moje usta czasami są tak suche, że aż bolą - wtedy wystarczy chwila z tym balsamem i wracają do normalności. Gdy używam go regularnie wystarczy, że posmaruję w ciągu dnia usta nim dwa razy i mogę się cieszyć ich gładką, nawilżoną powierzchnią ;). Dla mnie bomba, uwielbiam go!


Osoby, które mają często problemy z opryszczką powinien ten balsam zainteresować. Dzięki zawartej w nim melisie balsam ma właściwości przeciwwirusowe, a więc może być stosowany w celach profilaktycznych :)

Skład: OLEA EUROPAEA FRUIT OIL, CERA ALBA, MELISSA OFFICINALIS LEAF EXTRACT

Przez te dwa miesiące użytkowania zużyłam dwa milimetry balsamu... Jak widać będę się nim długo cieszyć. Koszt 8 ml balsamu wynosi 18 zł TUTAJ.

Moje usta go polecają! To najlepszy balsam do ust jaki miałam!

Kwiat lotosu - piękna, błękitna kostka

Ostatnio bardzo polubiłam oczyszczanie twarzy mydełkami. Może to dzięki cudownej delikatnej melisowej kostce, a może przez galaretkę, która nie potrafi zmyć makijażu... W każdym razie po wykończeniu melisowego mydełko nie zakupiłam żelu tylko zaczęłam używać mydła marsylskiego w tym celu. Mój wybór okazał się strzałem w dziesiątkę!


Po pierwsze co mnie zachęciło do tego mydełka to jego cudowna, błękitna barwa. W mojej łazience wszystkie dodatki są w tym kolorze (ręczniki, dywaniki itd.) A ponieważ ostatnia błękitna mydelniczka się stłukła i zastąpiła ją taka w odcieniach beżu (bo pasuje do płytek), to ta kostka idealnie wpasowała się dekoracyjnie.

Do tego mydło to ma bardzo przyjemny, delikatny, kwiatowy zapach. Uprzyjemnia mycie i szybko odchodzi w niepamięć nie pozostawiając po sobie śladu. Przy myciu twarzy to pozytywna cecha - dzięki niej nos się nie męczy i nie jest drażniony.


Oprócz tego mydło ma przyjemną pianę - kremową, nie za gęstą, nie za rzadką. Nie migruje do nosa czy oczu. Za to świetnie oczyszcza całą twarz nie powodując podrażnień i nie wysuszając skóry. Cera jest bardzo dobrze oczyszczona - z makijażu też (pamiętajcie jednak, że ja maluję się bardzo delikatnie).

Dodatkowo mydło jest bardzo wydajne i nie mięknie. Nie ślimaczy się też, tylko zmniejsza swoją objętość.

Skład:
sodium palmate, sodium palm kernelate, aqua, parfum, butyrospermum parkii, glycerin, sodium chloride, tetrasodium EDTA, tetrasodium editronate, hexyl cinnamal, citronellol, limonene, hydroxyisohexyl 3-cyclohexene carboxaldehyde, alpha-isomethyl-ionone, linalool, butylphenyl methylpropional, CI 74160, CI 77891


Chcecie więcej plusów?
Mydło o wadze 125g kosztuje niecałe 8 zł! (moje pochodzi z tego sklepu - KLIK)

Znacie mydła marsylskie?

Tonik od Iva Natura, czyli idealne zakończenie demakijażu

Chcę Wam tyle opowiedzieć o kosmetykach, które aktualnie używam i zupełnie mi to nie idzie ;) Siadam co chwilę by napisać recenzję i jak mi się uda napisać jedno zdanie to sukces - też tak czasem macie? Czas gdzieś pędzi, ja załatwiam masę spraw i chwile upływają nie wiadomo gdzie. Dziś jednak wzięłam się w garść! Dzisiejszy kosmetyk zasługuje na to by go w końcu przedstawić. Tonik od Iva Natura zakupiłam na Ekocudach (których szykuje się druga edycja! Dokładnie 22-23 kwietnia w Warszawie).


Tonik ten znajduje się w butelce ze świetnym atomizerem, który się nie zacina i daje idealną mgiełkę! Ostatnimi czasy trafiałam bardziej na takie z mocnym strumieniem - a tu taka miła niespodzianka. Atomizer chodzi lekko, wystarczy lekko przycisnąć i możemy się cieszyć przyjemnym odświeżeniem. Dzięki tej cudownej mgiełce tonik ten możemy wykorzystać na szereg różnych sposobów, o których Wam zaraz opowiem!

Zacznę od standardowego użycia po demakijażu. Makijaż zmywam olejkami, potem myję twarz mydłem i przywracam prawidłowe pH skóry używając tego toniku. Dzięki niemu moja skóra nie jest nieprzyjemnie ściągnięta i mam pewność, że wszystkie zabrudzenia zostały usunięte. Spryskuję nim twarz a następnie przecieram twarz wacikiem - wygodnie i dzięki temu tonik jest też niesamowicie wydajny! (niektórzy wolą pryskać na wacik, ale jak dla mnie za dużo z tym zabawy...)

Oprócz tego tonik ten stosuję przy maseczkach z glinki - dzięki temu nie wysychają na twarzy. Poza tym lubię jego delikatny zapach (lekko różany, troszkę ziołowy).

Tonik ten jest też świetnym rozwiązaniem dla tych, którzy nie przepadają za pudrowym wykończeniem przy kosmetykach mineralnych. Ta mgiełka sprawia, że cała ta pudrowość znika a makijaż pozostaje bez zmian na swoim miejscu.

Uwielbiam go też używać z rana by oczyścić twarz po nocy i się obudzić. Używanie go to prawdziwa przyjemność i cieszy mnie niesamowita wydajność! Używam go parę razy dziennie codziennie od prawie dwóch miesięcy (brakuje kilku dni) i nie dotarłam jeszcze do połowy! A buteleczka ma pojemność tylko 150 ml.


Chcę Wam jeszcze przedstawić słowa producenta, ponieważ tonik ten ma bardzo prosty a jednocześnie bardzo ciekawy skład! Dba pięknie o moją cerę, a wszystko to dzięki ciekawym połączeniom.

Organiczny tonik do twarzy stworzony na bazie wody mineralnej pozyskiwanej ze źródeł jeziora Van, które jest największym na świecie jeziorem alkalicznym. Woda z jeziora Van jest bogata w minerały. Tonik dogłębnie oczyszcza i odżywia skórę.

Lake Van Water (Aqua Mineralis) – alkaiczna woda z jeziora Van, woda zasadowa o wysokim pH (9,8), bogata w składniki mineralne odżywia, ujędrnia i nawilża skórę

Thymus vulgaris - tymianek - działa odkażająco, przeciwzapalnie i oczyszczająco na skórę, dlatego jest składnikiem wielu kosmetyków przeznaczonych do pielęgnacji cery tłustej i trądzikowej.

Rosa damascena Flower Distillate - wodny roztwór z destylacji kwiatów róży damasceńskiej, wykazuje działanie przeciwzapalne, wygładza, matuje
 
Myrtus communis - mirt zwyczajny - zalecany jest dla skóry zanieczyszczonej, skłonnej do wyprysków, działa odświeżająco i odkażająco, usuwa wysypki i trądzik

 
Skład: Lake Van Water (Aqua Mineralis) (AMW), Rosa damascena (Rose) Flower Distillate*, Benzyl Alcohol (And) Dehydroacetic Acid**, Myrtus communis*, Thymus vulgaris*


Widzicie to? Jest bardzo prosto, ale skutecznie! Moja sucha skóra nie protestuje (a wiecie, jak potrafi być wymagająca!) a nawet jest zadowolona. Mam z tym tonikiem wszystko czego potrzebuję. Ciężko będzie go przebić :).

Kupić go można TUTAJ za 37 zł (obecnie w promocji).

Znacie produkty Iva Natura? Ja jak na razie poznałam trzy i mam ochotę na więcej!

Niespodziewane nowości!

Takiego obrotu sprawy się nie spodziewałam... Zresztą nie tylko ja, za tego co wiem Hushaaabye też była zaskoczona. Czy ktoś pamięta jej konkurs, w którym do wygrania był świetny zestaw kosmetyków marki Santaverde? Wzięłam w nim udział z radością, bo kosmetyki tej marki zachwalane są wszędzie, a Hush jeszcze tak pięknie je opisała. No i te składy <3
Moja kochana Anulka też wzięła w nim udział i ku mojej uciesze wygrała! Cieszyłam się niesłychanie, że to właśnie ona będzie mogła je mieć - bo wiecie, jak kogoś bardzo lubicie to kibicujecie mu z całych sił, nawet jeśli też walczycie o nagrodę :) A na dodatek ja mogłam jej przekazać tą radosną nowinę! Radość niesłychana :)

Jakie więc było moje zdziwienie gdy dzisiaj otworzyłam paczkę, którą wczoraj dostarczył do mojego domu kurier... Oto co w niej zastałam:


Tak! Dobrze widzicie! To zestaw kosmetyków, który był nagrodą w konkursie a przybył do mnie! Od razu napisałam do Ani, bo byłam przekonana, że zaszła jakaś pomyłka... I wiecie co się okazało? Anulka wzięła udział w konkursie bym JA miała podwójne szanse, zrzekła się nagrody dla mnie... Szok, niedowierzanie, wielkie 'ale jak to?'. 
To nie był dla mnie dobry początek roku, nie spodziewałam się takiego gestu. Na coś takiego mogła wpaść tylko Anulka! Brak mi słów... Anuś, dziękuję Ci! Ale ten zestaw kosmetyków jest niczym w porównaniu ze znajomością z Tobą!

Lniana maska do włosów od Sylveco

Ostatnimi czasy moje włosy wymagają WIĘCEJ. Chcą olejowania, dużej ilości odżywek, mycia najlepiej dwa razy... Inaczej się plączą, są matowe a wszystko to dzięki ciągłym zmianom temperatur jakie ciągle teraz doświadczają. Do tego suche powietrze, wełniane czapki i jakoś tak nie prezentują się tak dobrze jakbym tego chciała. By jakoś temu zapobiec sięgnęłam po maskę od Sylveco, której kiedyś miałam odlewkę. Wtedy zrobiła na mnie dobre wrażenie (z lnem moje włosy zawsze się lubiły), więc kupiłam pełnowymiarowe opakowanie.


Słoiczek przy maskach to jak dla mnie zawsze dobre rozwiązanie. Ogólnie jeśli chodzi o produkty do włosów uważam, że jest to wygodne. Im dłuższe mam włosy tym bardziej męczą mnie opakowania z pompką ;) Nie każda konsystencja nadaje się na tubki czy butelki. A słoiczek to słoiczek - w wypadku kremów może nie najlepszy pomysł - ale przy maskach jak najbardziej ok. Zwłaszcza, że zmieniła się konsystencja tego kosmetyku. Jak tylko się pojawił na rynku był zdecydowanie bardziej rzadki, a teraz jest w sam raz. Maska nie spływa z włosów, nie przecieka przez palce, nie jest też za gęsta, łatwo się ją rozprowadza. Chociaż ja muszę nałożyć jej dość sporo bo w moje włosy jakby wnika. I to w tempie ekspresowym - moje włosy ją po prostu wypijają...


Ciężko jest mi opisać zapach tej maski. Jest on bardzo słaby, nie utrzymuje się na włosach i dla mnie pachnie jak woda nad jeziorem z odrobiną kokosa gdzieś w tle ;) Tak to czuje mój nos gdy się mocno wwąchuje - inaczej zapach gdzieś umyka nie pozostawiając po sobie żadnego śladu w pamięci.

Ma przyjemny skład, który wyjaśnia tą kokosową nutę zapachową:
Aqua, Linum Usitatissimum Seed Extract, Cetyl Alcohol, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Sucrose, Glycerin, Vitis Vinifera Seed Oil, Stearic Acid, Panthenol, Decyl Glucoside, Lactic Acid, Glyceryl Oleate, Cyamopsis Tetragonoloba Gum, Tocopheryl Acetate, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Benzoate


Najważniejsze we wszystkim jest jej działanie. I ono niestety albo się pogorszyło po zmianie konsystencji, albo moje włosy nie reagują już na nią, albo po prostu okazała się za słaba na to co się obecnie z nimi dzieje. Maska stosowana na różny sposób zawsze u mnie działa tak samo: za wiele nie robi. Cośtam się błyszczy, cośtam nawilża, ale ogólnie szału nie ma. Włosy niby mogę rozczesać po myciu, ale specjalnie tego nie ułatwia, nie dociąża, nie odżywia, jakoś tak po prostu JAKOŚ...

W mojej pamięci zdecydowanie inaczej zapisał się jej obraz. Nawet nie żałuję, że dość szybko się skończyła. Chociaż uważam, ze taka mała pojemność jak na maskę (150 ml) to jednak przegięcie, zwłaszcza że odżywki i szampony tej firmy mają 300 ml...


Nie jest to zły produkt, ale nie dla moich włosów o czym mogłam się teraz dobitnie przekonać. Po prostu w kłopotliwych sytuacjach nie daje rady...

Cena ok 25 zł. Z dostępnością coraz lepiej - Natury, Apteki, sklepy zielarskie i masa sklepów internetowych.

Znacie? U Was lepiej się spisała?

Miód i konopie

I znowu mnie wcięło na parę dni ;) To przez ten mróz, po spacerze musiałam przez godzinę się grzać, z samochodem by odpalić musiałam walczyć baardzo długo, ale co tam! I tak jest PIĘKNIE!
Dziś przybywam do Was z niebanalnym przepisem! I to nie będzie przepis na ciasteczka jakby się mogło niektórym wydawać przez to połączenie :p
Będzie przepis na idealny prysznic o orzeźwiającym zapachu.


I już wszyscy wiedzą, że pora na kolejną recenzję produktu z Wytwórni Mydła. Ich aloesowa kostka całkowicie skradła mi serce i byłam bardzo ciekawa czy inne jej dorównują do pięt. Mój następny wybór oczywiście padł na wersje z miodem (bo uwielbiam go wszędzie!). A olej z konopi miałam i świetnie się spisywał zarówno dla włosów jak i twarzy, więc nie mogłam się doczekać używania.

Producent mówi o tym, że tą kostkę można używać też jako szampon - ja sobie darowałam, ponieważ moje włosy po myciu mydłem schną dużo dłużej, a nie jest to cecha którą lubię zimą. W związku z tym mydełko służyło mi tylko ciała i twarzy. I służyło mi dobrze! Chociaż krótko... Intensywna, gładka piana o miętowym aromacie chyba nie tylko mnie pokusiła o dłuższe kąpiele, bo przy każdym moim wejściu do łazienki to ten zapach odgrywał pierwsze skrzypce. Mydło nie wysuszało za bardzo skóry, jednak nie nawilżało tak jak aloesowy brat. A szkoda!


Mydło to dobrze myło, nadawało się do depilacji, ale twarz trzeba myć nim ostrożnie - zdarzyło się pieczenie o które obwiniam olejek miętowy. Jednak poza tym nie mam skarg i zażaleń. Mydło nie wysuszało (i nie nawilżało), nie podrażniało (z wyjątkiem oczu), uprzyjemniało kąpiel, nie 'ciapcioliło' się. Ot taki o przyjemniaczek.


Stwierdzam, że polubiłam mydła od Wytwórni i jeszcze po nie sięgnę na pewno - nie zawodzą po prostu :)

Moje kosmetyczne hity z 2016 roku

Jeden przełomowy rok za mną, teraz pora na kolejny! Będzie się działo - ślub, przeprowadzka, 'dorosłe życie' ;) Po niezbyt udanym początku przez moment widziałam wszystko w czarnych barwach, ale już wróciłam do siebie i wiem, że zrobię wszystko by było jak najlepiej. Jednak chcę jakoś podsumować ten 2016. Osobiste podsumwanie tu się nie pojawi, ale myślę, że na kosmetyczne znajdą się jacyś chętni. 
Ponieważ nie pamiętam tego co złe, przedstawię Wam HITY 2016 roku! (Anulka mnie natchnęła - jak zawsze zresztą)
(każda nazwa produktu jest odnośnikiem do recenzji na blogu :))



Obie te odżywki robią cuda na moich włosach. Wygładzają je, sprawiają, że są lśniące, układają się - marzenie! Obie też pięknie pachną i są wydajne. Obie dawały mi pewność, że jakie warunki atmosferyczne by nie była moje włosy będą po prostu pięknie się prezentować. Właściwie nie wiem dlaczego nie kupiłam już kolejnych opakowań...

Cudowny zapach, cudowne działanie! Z tym szamponem wszystko było tak jak trzeba - przedłużał świeżość, podnosił od nasady, domywał wszystko a jednocześnie był łagodny. Czyż to nie ideał?

Pisałam o niej przy okazji Piękna Jesienią. Okazała się cudownym zakupem i zdetronizowała wszystkie peelingi (właśnie dlatego nie znajduje się żaden w tym zestawieniu). Prosta w obsłudze, tania, mimo intensywanego używania nadal nie widzę by coś złego się z nią działo. Za to moja skóra jest gładka jak nigdy!


Jedno wielkie WOW. Cudowny, niesamowity, ziołowy, uzależniający zapach. Ekstra wydajność i to działanie! Skóra była oczyszczona, miękka i nawilżona. Dodatkowo zmywał cały makijaż, tusz nie stanowił dla niego problemu - nie powodował mgły i dbał o moje rzęsy. Gdy go stosowałam moja cera promieniała, rzęsy nie wypadały i parę osób pytało się mnie czy stosuje jakąś odżywkę!

Cudownie pachnące serum było moim ulubieńcem pielęgnacyjnym w okresie zimowo - wiosennym ubiegłego roku. Mięta z pomarańczą poprawiała mi humor każdego dnia. Dodatkowo moja cera była gładka, miękka i promienna. Niedoskonałości jak się jakies pojawiały znikały ekspresowo. Serum pięknie się wchłaniało, nie pozostawiało żadnej tłustej warstwy. Nadawało się tez pod makijaż :)

Polska marka kosmetyków kolorowych - jak tego nie lubić? Pomadka nr 24 towarzyszy mi każdego dnia. Dba o moje usta a ten kolor jest po prostu idealny na co dzień. Z nią żadne suche skórki nie są mi straszne i jak na pomadkę nawilżającą nieźle się trzyma na ustach - ok 4 godziny. Mamy kolor i pielęgnację w jednym. Ja to kupuję i czekam na więcej kolorów pomadek tej firmy.

Poznajcie mój ulubiony róż! Dzięki niemu moja twarzy wygląda zdrowo i promiennie. No i dzięki pięknemu składowi wiem, że moja cera jest zadowolona. Można chcieć czegoś więcej?


Najlepszy naturalny dezodorant jaki miałam okazję stosować. Przede wszystkim DZIAŁA. I ma wspaniały skład. Dodatkowo te cudowne zapachy! Na zdjęciu widzicie pierwszą wersję na jaką się skusiłam, teraz dokupiłam dwie kolejne. Ten deo jest delikatny i skuteczny i na prawdę świetny. Najlepszy zakup ubiegłego roku.
10. Mydła Savonille
Miałam trzy mydła tej firmy i każde było wspaniałe. Był rozgrzany do czerwoności Włoch - Lorenzo, namiętny i zarazem delikatny Hiszpan - Esteban i jakże wspaniała Sonam z Indii. Całą trójka sprawiała mi wielką radość pod prysznicem ;). A także później gdy opisywałam je Wam. Cudowna piana, ciekawe zapachy i żal, że już ich nie produkują...

Relaksujący pokochałam od pierwszego powąchania jednak gdy zaczęłam go używać przepadłam na dobre. Teraz mam limonkową wersję, którą również uwielbiam. Puszyste, masłowe, otulające i świetnie nawilżające musy na dobre zamieszkały w mojej łazience. Są receptą na każdy kaprys mojej suchej skóry i stanowią niezłą aromaterapię!

Zakochałam się w delikatny melisowym mydle. Było delikatne i skuteczne. Mogłam się nim myć cała, a jego zapach dodawał energii! Nie wysuszało skóry, nie podrażniało, nie szczypało oczu - ideał!

Znacie moje HITY? A jakie są Wasze z ubiegłego roku? Coś szczególnie zapadło Wam w pamięć?


Galaretka do demakijażu

Hej Kochani! 
Powinnam dla odmiany pokazać Wam produkt, który mi podpasował... Jednak chwilowo takiego nie mam, albo za krótko go używam by móc Wam go przedstawić. Więc dzisiejszy post będzie następnym ostrzeżeniem. A szkoda, bo wiązałam z tym produktem dość spore nadzieje... Pewnie część z Was pamięta, że tą galaretkę przywiozłam z targów Ekocuda. Przyznaje się - skusiła mnie ta nazwa i skład. Jednak okazało się, że gorszego produktu do demakijażu nie miałam.






Proste opakowanie w neutralnych barwach (ostatnio trwa taka moda, że jak coś jest naturalne to najlepiej nie dawać mu za dużo koloru...). Tubka jest dobrym wyjściem bo łatwo można wydobyć z niej ten produkt, chociaż nie wiem jak by było pod koniec używania - ja tego nie sprawdzę bo już mam serdecznie dość zabawy z tym kosmetykiem.

Konsystencja to faktycznie coś ala galaretka/ gęsty żel. Ciężko się to rozprowadza zarówno na sucho jak i mokro. Na sucho jest dość tępe a na mokro znowu za śliskie się staje i nagle mam między palcami całą masę i troszkę emulsji na twarzy. Wspominam o emulsji bo ona się tworzy po zmieszaniu galaretki z wodą.


Próbowałam się nią bawić na różne sposoby i chyba jestem za głupia na ten produkt... Czy próbowałam palcami, czy płatkiem kosmetycznym efekt była ten sam - makijaż rozmazany a nie zmyty. Kombinacji było wiele a demakijaż i tak nie dochodził do skutku. No i do tego ten sztuczny zapach! Po co? :(
Na prawdę mogli sobie darować ten parfum - jest mdło i już po drugim razie miałam go serdecznie dość...


Jak ja mam to podsumować? Produkt ten nie spełnia swojej funkcji, ma zapach, którego nie jestem w stanie znieść i wydałam na niego 25 zł jeśli dobrze pamiętam. Z demakijażem o wiele lepiej radzi sobie czysty olej kokosowy niż ta galaretka. 
Mam w związku z tym jedno noworoczne postanowienie - nie skuszą mnie więcej udziwnione nazwy!

Myjący scrub do skóry głowy? No nie wiem...

Witam w Nowym Roku ;)
Jakoś wciął mnie ten początek, wciągnął, przememlał i wypluł. Nie zaczęło się najlepiej, ale oby nie było gorzej ;) Z racji nastroju jednak, nie byłam w stanie pisać o niczym. Dziś jest odrobinę lepiej, więc przybywam z niezbyt pozytywną recenzją...


Ten myjacy scrub od skóry głowy dostałam od Anuli po tym jak u niej się nie spisał. Byłam ciekawa czy może u mnie będzie lepiej - w końcu nasze włosy mają przeróżne upodobania. Tu się okazało jednak, że w tym wypadku są dość zgodne ;)

Pierwsze co jest irytujące w tym opakowaniu to odkręcany korek. Nie jest to najwygodniejsze...
Po drugie - tych drobin moja skóra głowy nie wyczuwa. Są jakieś takie delikatne, by coś poczuć muszę na głowę wyłożyć wielgachną garść tego 'szamponu'. A i tak efekt nie jest jakiś super...


Jednak dawałam mu sporo szans. Nie spisywał się jako peeling to może jako szampon da radę? 
A gdzie tam! Włosy przetłuszczały mi się po nim wieczorem tego samego dnia. Często miałam wrażenie, jakbym zupełnie ich nie myła. 


Dziwny produkt, zupełnie się  z nim nie rozumiemy...