Czerwiec w zdjęciach!

Hej!
Miesiąc się dziś kończy więc pora na kolejne podsumowanie zdjęciowe, zwłaszcza dla tych co nie śledzą mnie na instagramie - KLIK.

Belcia!
Naturalne spotkanie blogerek w Miłocinie!
jeden z kubków z prezentowanych mi przez W. Ten termiczny do kawy + kubek do smoothie!
kwiaty od W. rocznicowo... 5 lat razem!
sezon na truskawki - więc ciasto też musi być!
pukka od Eska!
relaks na trawce! ;)
Jaśmin! Ten zapach zniewala!
wreszcie znów czytam!
bardzo lubię cydr :) ten jest dobry, ale nie kupujcie wersji gruszkowej!
Internety chwaliły więc kupiłam i ja, potwierdzam - bardzo dobre!
koktajle towarzyszą mi codziennie :) Szykuje o nich oddzielny post, więc dlatego nie zasypywałam Was teraz zdjęciami ;)

Oprócz tego były oczywiście egzaminy, praktyki w Nałęczowie... I miesiąc zleciał szybciutko! Witajcie wakacje! :)

Wakacyjny niezbędnik 2015

Hej!
Dopiero co podzieliłam się z Wami moimi marzeniami wakacyjnymi a już przybywam z Wakacyjnym niezbędnikiem 2015! O co chodzi? O te mniejsze plany, mniejsze marzenia, małe przyjemności, które sprawią, że lato 2015 będzie niezapomniane...

Zebrałam tym razem wszystko czego potrzeba mi do pełni szczęścia wakacyjnego, a do czego zbieram się zbieram by zakupić, znaleźć,wypożyczyć ;) Też tak macie?
Do takiej listy swoim wpisem przekonała mnie NIE-MATKA POLKA, kiedyś Wam o Niej często wspominałam, a potem zniknęła, Miniaturek przejął kontrolę! ;) Ale już jest (na dobre?) i mnie to ogromnie cieszy!

Przedstawiam #wakacyjnyniezbednik2015



Miało być 7
i tak na prawdę w sumie jest ;) Po prostu wyszło moje: coś chcę ale tak na prawdę nie wiem co dokładnie ;)

Początek chyba jasny ;)
OLEJ KOKOSOWY NIERAFINOWANY - kiedyś miałam i w całości poszedł na włosy, a tymczasem ma on chyba ze 100 zastosowań i ja chcę go sprawdzić! Koniecznie! :) Poza tym uwielbiam jego zapach *.* Kto nie chciałby mieć wakacji pachnących kokosem? No kto?

KSIĄŻKA - tu akurat Jadłonomia, wiele o niej dobrego przeczytałam, ale w sumie nie upieram się jakoś zbytnio na nią... Po prostu potrzebuję jakiejś książki, która będzie mi towarzyszyć, a nie tylko ją przeczytam...

PUKKA RELAX - ukochana, ulubiona, niesamowita! Mogłabym ją pić cały dzień, non stop, 7 dni w tygodniu ;)

KOSZ PIKNIKOWY - marzenie od lat. Zawsze było jakieś ale jednak: za duży, za mały, za drogi, jakiś słaby materiałowo... eee dziś nie kupię bo zbieram na cośtam... I tak w kółko. A marzenie wakacyjne nadal jest niespełnione....

TORBA Z KOTEM! Jej, no zakochana jestem! ;) Mam już pokrowiec na tablet z kotem, więc do kompletu przydałaby się torebka, prawda? Gdzieś w końcu muszę ten pokrowiec z tabletem chować.. Logiczne, prawda? :)

SZKLANKI DO KOKTAJLI - poszukuję czegoś ciekawego i innego - żeby na zdjęciach dobrze wyglądały xd Mam kubek do koktajlu na wynos - ale w domu chciałabym się rozsiąść wygodnie i popijac z fikuśnych szklaneczek... relax, zdrowie i piękno w jednym, czyż nie?

Coś z SÓWKĄ - uwielbiam sówki! Mam już małą kolekcję, ale w wakacje musi mi towarzyszyć coś nowego koniecznie. Nie wiem na co padnie tym razem... Jak na razie mam bryloczek, świeczkę, kominek, bransoletkę, kolczyki, wisiorki 2, pudełeczko, filiżankę z dzbanuszkiem.. Znając życie pominęłam coś, ale jak się zdubluje to co? ;) Będzie więcej sówek! Raz prawie kupiłam portfel, ale potem zobaczyłam, że był podarty, a to ostatni na półce został... Ech...

Oto mój wakacyjny niezbędnik 2015.
Co myślicie? Co by było w Waszym?
Ja jak się teraz zastanawiam to bym jeszcze krzak mięty wcisnęła... Ale miało być 7.


Miłość od pierwszego powąchania - papaja od Orientany

Hej!
Czy tylko dla mnie ten czerwiec jakiś nawiedzony pogodowo? Zaczął się od upałów niemiłosiernych, a teraz trzeba w kurtce i bluzie chodzić bo wiatr zimny.. brrr...
Jak dobrze, że w domu czekają truskawki, które nadają letnie klimaty dniom ;).
Ale nie tylko truskawki poprawiają mi humor teraz, są inne smakołyki, chociaż tym razem dla ciała, a konkretniej - twarzy. Tutaj wprawdzie nasyca zapach, a nie smak - ale i tak jest pysznie ;). Lubię odkręcić słój tylko po to by móc poczuć ten aromat - nie jest może one idealnie naturalny, ale niewiele mu brakuje!


Maska - krem z papai do twarzy na noc przywędrowała do mnie w ramach współpracy, jednak nie miało to zupełnie wpływu na moja recenzję. Po prostu tego produktu nie da się nie lubić, zapewniam Was!

Zacznę od opakowania - grafika prosta i typowa dla marki, przyjemna dla oka, ale nie wyróżniająca się. Słoiczek jest plastikowy i ma aż 100 g pojemności - aż, bo maska - krem jest szalenie wydajna! Biorąc pod uwagę fakt, że mam ją zużyć w ciągu 12 miesięcy od otwarcia czeka mnie rok cieszenia się nią ;)


Opis producenta:
Maska- krem z papai o lekkiej, żelowej konsystencji to połączenie intensywnego działania maseczki z dobrym wchłanianiem i codziennością stosowania jaką daje krem. Papaja działa wybielająco na przebarwienia.
Do każdej cery.
Dzięki swojej formule maska-krem wspaniale nawilża skórę. Maska-krem z papai na przebarwienia swoje działanie zawdzięcza papainie - enzymowi złuszczającemu przebarwione warstwy naskórka. Papaina chroni skórę przed produkcją melaniny, wybiela piegi i przebarwienia, wygładza i oczyszcza. Papaja bogata w wiele substancji odżywczych - białek, minerałów i witamin dobrze odżywia skórę. Maska-krem doskonale nawilża, odżywia i rozjaśnia przebarwienia.
Żelowa konsystencja intensyfikuje proces osmozy. Ponad 90% naturalnych odżywczych składników z łatwością wchłania się w skórę, a jednocześnie skóra uwalnia szkodliwe substancje i oczyszcza się. Dzięki trehalozie, która jest hydro-aktywnym disacharydem z alg morskich działającym jako naturalny antyutleniacz rezerwy wodne na długo zostają zatrzymane w skórze. Dodatkowe naturalne składniki wspierające takie jak naturalne ekstrakty z owsa powodują wygładzanie zmarszczek i działają ujędrniająco.


Maska jak widzicie ma żelową formułę. Mi to bardzo odpowiada - przyjemnie się ją rozsmarowuje na twarzy i szybko się wchłania. Dodatkowo to uczucie ulgi podczas rozsmarowywania - super, naczynka ukojone! (Moja mam potwierdza ;)).
Producent mówi o 15 - 20 min po rozsmarowaniu, że tyle maska może się wchłaniać - u mnie jest to ok 5 min! No chyba, że zamarzy mi się grubsza warstwa, wtedy faktycznie muszę poczekać trochę dłużej.
Co ważne - mimo żelowej formuły maska - krem się nie klei gdy już się wchłonie - zostawia delikatnie napiętą skórę, ale nie odczuwa się, że coś na niej jest.

Maski nie zmywamy, tylko po wchłonięciu kładziemy się spać. A efekty widać już następnego dnia rano! Im dłużej je używam tym moja cera jest bardziej odporna na zmęczenie. Rano moja twarz jest rozświetlona, nawet gdy mało spałam (sesja w końcu) nie pojawiły się cienie pod oczami.
Co ważne - poprawiło się nawilżenie mojej cery! Mogłam to sprawdzić dzięki dermo-konsultacjom marki Sylveco. W ciągu miesiąca jak używam tej maski, poziom nawilżenia podniósł się o 15%. Podoba mi się to!

Jakby było mało jeszcze tych zalet - zauważyłam, że nie muszę już tak często używać peelingu do twarzy bo i tak jest wygładzona - a wszystko to dzięki papai :). Podoba mi sie to tym bardziej, że pokończyłam wszystkie swoje peelingi enzymatyczne ;).
Jak wiecie lub nie - mam piegi, mnie to może zbytnio nie cieszy, ale maska ta faktycznie je delikatnie wybiela - czyli będzie w sam raz dla osób, dla których piegi są problemem ;).

Co więcej? Nie zapycha i nie podrażnia.

Skład:

Żeby nie było, że to produkt bez wad - apeluję o umieszczenie tej maski w innym pojemniku, bo jednak słój jest mało higieniczny.

A tak poza tym? Jestem zachwycona :).

Maskę-krem z papai Orientana kupicie miedzy innymi w Drogeriach Natura, Drogeriach Marysieńska, a także dobrych sklepach kosmetycznych i zielarskich w całej Polsce i oczywiście w sklepie producenta na www.orientana.pl


Miałyście do czynienia z tym produktem?
Jak przejrzałam opinie na kwc, to dziewczyny są zadowolone tak samo jak ja :))

Kallos cherry

Hej!
Dzisiaj będzie włosowo, a na dodatek o moim ulubieńcu najnowszym, czyli o Kallosie Cherry! Muszę przyznać, że to pierwszy Kallos, który tak dobrze sprawuje się bez żadnych dodatków, bez względu na to ile siedzi na głowie i z dodatkowo pięknym zapachem! Jestem w nim absolutnie zakochana :).
Tak bym w sumie mogła zakończyć tą recenzję, ale nie jestem taka, wiem, że muszę niedowiarkom i tym niezdecydowanym poopowiadać trochę więcej :).


Wiem, wiem, wiem, że to aż litrowy słój! Ale uwierzcie mi, MI to zupełnie nie przeszkadza a wręcz odwrotnie - cieszy! Moje włosy lubią jak nakładam dużo maski, mogę dać odlewki znajomym, stosując co drugi dzień mogę się cieszyć lubianą maską przez bardzo długi okres, ale u mnie to też nigdy nie jest jakiś szał ciał. Tak z reguły 3-4 miesiące mi schodzi by zużyć kallosa ;)

Poza tym uważam, że ten słój ma śliczny kolori świetnie się prezentuje w łazience ;) Taka mała dygresja ;).
Dodatkowo na prawdę ciężko nie ulec zapachowi tej wersji, jest owocowa, słodka, wiśniowa! Może to nie jest prawdziwa, naturalna wiśnia, ale i tak jest bardzo miła dla nosa i co ważne - nie nudzi się tak jak np kallos latte. Niestety na moich włosach zapach ten się nie utrzymuje, ale znam dziewczyny, które czują go jeszcze spokojnie na drugi, a nawet 3 dzień.. Jak ja im zazdroszcze!


Konsystencja jest typowo kallosowa - czyli nie za gęsta i nie za rzadka. Bez problemy wydobywa się ze słoja, rozsmarowuje na włosach a potem spłukuje. Nie ucieka z dłoni i nie przelewa się.

A na włos działa bosko! Kto chce zobaczyć efekt włosowy zapraszam TU.
Co mi daje używanie Cherry?
- włosy miękkie i błyszczące,
- wygładzenie,
- brak przyklapu, ale też brak piórkowania,
- brak podrażnień skóry głowy,
- podkreślony skręt.

Czego mogę chcieć więcej? A jeszcze ta cena! 11 zł za litr. Marzenie!

Znacie tą wersję?

Rozkosz kąpielowa od Eska!

Heej!
Dziś przybywam by Was trochę zrelaksować ;). Tak na prawdę to ja się relaksowałam, a Wy możecie teraz o tym poczytać. Tak na prawdę ten wpis powinien zaczynać się tak: Nazywam się Uśmiechnięte oczy i jestem uzależniona od kąpieli w wannie. Taki nałóg, co poradzić? Ale spokojnie, na żadne spotkania anonimowych kąpielomaniaczy się nie wybieram... Jeszcze, dopóki rachunki za wodę nie przyprawiają o znacząco zwiększone ciśnienie ;).
Mój nałóg wsparła Gosia, do której wolę wołać Esek, a potem ludzie się dziwnie patrzą jak ktoś to usłyszy ;). (Zapomniałam Ci powiedzieć, ale jak byłyśmy na kawie to jak powiedziałam do Ciebie Esku, to pani siedząca za Tobą aż się odwróciła i ta jej mina xd).


Esy przygotowała te piękne kule do kąpieli na nasze naturalne spotkanie! Dziewczyny zgarnęły serduszka a ja te dwa piękne, wielkie potwory ;). Tak pieszczotliwie nazywam je potworami, bo przez nie mogłabym siedzieć w wannie codziennie.
Tylko na nie spójrzcie! Czy nie sa piękne? <3
Ten kolor, dodatkowo połyskują! (a wiecie, że ja sroką jestem...)
No i zapach! Marzenie! Niby wanilia, ale nie taka czysta, delikatnie złamana, bardziej ciastkowa, nie mdła i nie nużąca. Coś w stylu: chcesz coś słodkiego, ale sama nie wiesz co - weź kąpiel!


Kula się nie pieni - no bym się zdziwiła jakbym zobaczyła pianę - po tego produktach kąpielowych się tego nie spodziewam ;). Powoli, leniwie musuje uwalniając zapach i olejki... Ach, no rozkosz! No i barwi wodę na różowo :) To się nazywa SPA!
Wychodząc z kąpieli czuję się jak bogini - skóra jest mięciutka i nawilżona - ale co się dziwić skoro Esiaczek wlała do tych kąpielowych przyjemności olej z avocado?


Esiaczku, na prawdę dziękuję Ci za tak cudowny prezent! Kule boskie! Rób je częściej :p.

A teraz krótki tekst, dla tych, którzy uważają, że kąpiel jest czymś niehigienicznym:
Kąpiel jest dla relaksu ciała i ducha, a nie po to by się umyć! Przed kąpielą biorę szybki prysznic by zmyć z siebie bród a dopiero potem zanurzam się w cudnej, ciepłej wodzie.... Nie taplam się w 'swoim naskórku' jak miałam okazję przeczytać w komentarzach... (nie u mnie).


Lubicie kąpiele?

Biolaven - żel do mycia twarzy

Hej!
Dziś przybywam do Was z drugą recenzją kosmetyków marki Biolaven. O micelu pisałam w TYM poście a dziś nadal zostaję w temacie twarzy i jej oczyszczania, czyli będzie mowa o żelu do mycia twarzy.
Oto i on:


Buteleczka z pompką w charakterystycznej szacie graficznej dla całej marki. Jakże modnej teraz i jakże ładnej, przyjemnej dla oka. Do opakowania nie mam żadnych zarzutów - pompka działa, nie zacina się, nie pryska żelem. Szkoda, że nie jest choć w jednym miejscu przezroczysta by można było kontrolować zużycie.


W przeciwieństwie do micela żel pachnie od początku bardzo słodko, winogronowo, z jedynie bardzo delikatnie wyczuwalną nutka lawendy. Zapach sprawia przyjemność podczas mycia, mimo swej słodkości daje uczucie odświeżenia. Nie zostaje na skórze i nie drażni, nawet przy dłuższym używaniu - wręcz przeciwnie, dzięki temu, że nie jest natarczywy  cały czas tak samo się podoba.

Jednak żel ten nie jest do końca żelem - konsystencja jest bardziej wodnista, przez co żel może uciekać przez palce... Szkoda, że nie ma tak idealnej konsystencji jak jego Sylvecowi bracia. Na szczęście (dla mnie) żel się nie pieni i bardzo dobrze oczyszcza. Świetnie zmywa resztki makijażu, odświeża z rana, po treningu również koi rozgrzaną skórę.


Żel używam od dłuższego czasu, co mogę o nim powiedzieć w działaniu długofalowym?
Nie wysusza skóry, choć delikatnie ją napina po myciu (ale w taki przyjemny sposób). Skóra faktycznie jest promienna i dobrze oczyszczona. Jednak nie ma takiego efektu wow jak przy żelu tymiankowym, więc pewnie do niego nie wrócę, chociaż na prawdę jest przyjemny.

Skład:
Aqua, Lauryl Glucoside, Glycerin, Cocamidopropyl Betaine, Vitis Vinifera Seed Oil, Panthenol, Lactic Acid, Sodium Benzoate, Lavandula Angustifolia Oil, Parfum.


Znacie ten żel? Używałyście już czegoś z Biolaven?

Jabłko z makiem? Czemu nie!

Hej!
Zapowiadałam Wam ostatnio, że będzie dużo recenzji mydełek, a więc mam nadzieję, ze nikt nie czuje sie zaskoczony, ze dzisiaj właśnie będzie recenzja mydełka naturalnego pochodzące z Apteczki Benedyktyńskiej.
Jednak zanim zacznę recenzję chciałam wyjaśnić parę kwestii, bo nie każdy czyta moja odpowiedzi na komentarze ;). Otóż mydła naturalne różnią się od mydeł drogeryjnych, więc nie można wszystkich mydeł wrzucać do jednego worka. To raz, dwa - nie każde mydło się ślimaczy i brudzi, tak na prawdę w większości przypadków wystarczy dobra mydelniczka z odpływem wody i mydło nie dość że wygląda ślicznie to nie zostawia nam nic do sprzątania.
Poza tym ja nie traktuje mydeł w kostce jako niehigieniczne, dla mnie te mydełka mają duszę i prezentują się wspaniale, więc z nich nie zrezygnuję.
Więc teraz już chyba z góry odpowiedziałam na niektóre komentarze ;).

Także pora na recenzje!

Mydło naturalne, jabłkowe z makiem otrzymałam na Naturalnym Spotkaniu Blogerskim, o którym mogłyście poczytać w TYM poście :).

Mydło już od początku pozytywnie mnie zaskoczyło - jest ogromne! Ma aż 250 g! Musiałam je podzielić na dwie części bo moja mydelniczka by go nie pomieściła ;). Ale skorzystała na tym Anulka :*
Jak już jesteśmy przy wadze, to może wspomnę, że za taką wielką kostkę zapłacimy tylko 14,90 zł.


Mydło skrywa się w prostej, ale uroczej etykiecie, na której znajdziemy wszystkie informacje - od opisu, po skład :).

Mydło naturalne jabłkowe z makiem zawdzięcza swoje peelingujące właściwości ziarnom maku, dzięki którym doskonale oczyszcza skórę z martwego naskórka. Działanie maku wspomagane jest wyciągiem z jabłek. Mają one działanie oczyszczające, odkażające i antybakteryjne.  Prawidłowe oczyszczenie skóry pomaga wchłaniać się substancjom odżywczym i nawilżającym skórę.  Mydło naturalne jabłkowe z makiem dzięki zawartości ekstraktu z jabłek rozświetla skórę i dodaje jej promiennego blasku, nawilża i chroni skórę przed utratą wody.  A ponadto łagodzi podrażnienia i przyspiesza procesy regeneracji. Naturalny olejek ze słodkich migdałów nie tylko nawilża skórę, ale także łagodzi i zapobiega jej podrażnieniom.
Mydło naturalne jabłkowe z makiem ma zapach świeżych jabłek, a swój kolor zawdzięcza skoncentrowanemu sokowi jabłkowemu.


Mydełko na sucho cudnie pachnie jabłuszkami! Zapach jest delikatny, subtelny i bardzo przyjemny. Żałuję bardzo, że podczas kąpieli gdzieś umyka i zanika, a przynajmniej mój nos, nie potrafi go już odnaleźć.
Piana jest delikatna i aksamitna, przyjemnie myje całe ciało, nie zostawia go wysuszonego, anie podrażnionego. Dzięki czemu kąpiel jest przyjemnością - a nie dotarłam jeszcze do działania peelingującego a to prawdziwy hit!
To jedno z nielicznych mydeł, którego nie spieniam w dłoniach tylko szoruję nim po ciele. Drobinki maku działają nie tylko ścierająco, ale też relaksująco! Stary naskórek odchodzi precz przy czym nie ma wrażenie podrapania, tylko właśnie masażu - coś wspaniałego!
Codziennie od prawie miesiąca z dużą starannością peelinguję się tym mydełkiem i co zyskałam? Skóra jest widocznie bardziej napięta i gładka, rozkosz dotyku!


Mydło to ma jeszcze parę zalet - nie rozmięka, ani nie brudzi! I jest szalenie wydajne - mam i mam, a używam przecież połówki! Poza tym, mak jest równomiernie rozłożony w całym mydełku, dzięki czemu przez cały jego pobyt w łazience mogę się cieszyć przyjemnym masażem pod prysznicem.






Dla tych, którym Produkty Benedyktyńskie kojarzyły się tylko z produktami żywnościowymi mam link prosto do strony z kosmetykami - KLIK.
A firmie dziękuję, za wsparcie naszego spotkania.


Zrób TO w wakacje!

Hej :)
Do dzisiejszego postu zainspirowała mnie Aswertyna ( o TUTAJ), czyli już większość z Was pewnie wie o czym będzie ;). Tak, tak, już mogę potwierdzić Wasze domysły - dziś przedstawię Wam swoją wakacyjną listę marzeń do spełnienia! :)

Ja na prawdę lubię robić listy! A potem z dziką satysfakcją wykreślać pozycje już zrobione/zakończone.
Poza tym niesamowicie mnie to mobilizuje :)
A więc już przedstawiam swoje plany i marzenia wakacyjne!











A jakie Wy macie plany na wakacje?