Glinka Ałtajska Biała - nawilżająca

Hej Kochani!
Jak widać powróciłam do sił, poodwiedzałam Was, a blog odżył na nowo i znów będę dla Was pisać regularnie. Chociaż w sumie nic nie obiecuje. Wiecie - maj, imprezy studenckie, magisterkę wypadałoby napisać, do egzaminów się pouczyć, już nie wspominając o obronie i reszcie życia nie związanej z uczelnią...
Zresztą - ten czas leci jak szalony, dziś 10, a więc wypłata wpłynie na konto. Wreszcie mogę kupić to co mi się pokończyło. Nowy szampon, odżywka i tonik. A reszta może jeszcze poczekać. A jak już jesteśmy w temacie szamponu to dzisiaj opowiem Wam o produkcie, który świetnie udoskonala wszystkie moje szamponowe niewypały, oto biała glinka:


Glinkę tą dostałam prawie rok temu! Na spotkaniu, które organizowałam wraz z Eskiem, aż nie mogę uwierzyć, że to już tak dawno temu było. Do tej pory pamiętam jak to przeżywałam! :)
Tą glinka wraz z peelingiem do stóp dostałam od Asi z Organiki. Asia to cudowna osoba i wreszcie muszę ją odwiedzić w tym sklepiku! Akurat mam okazję - zakupy na prezent, jestem pewna, że Asia mi dobrze doradzi!

Ale wróćmy do glinki!

Pamiętam jak na spotkaniu Asia cudownie opisywała każdą z glinek i jak opowiadała o tym czym się te pochodzące z dzikich rejonów Rosji różnią od większości, które znamy ze sklepów... To trzeba po prostu posłuchać, więc może ktoś ze mną wybierze się na zakupy do Asi? :) Jak nie, to trudno, pójdę sama, ale coś czuję że towarzystwo Asi wystarczy ;)

Ale przechodząc do samej glinki - proszek barwy szarawej. Bezzapachowy. Łatwy do rozrobienia z wodą/ ziołami/ olejami/tonikami bądź innymi produktami. Tutaj ogranicza nas w sumie tylko wyobraźnia.


Glinkę tą lubię na twarz nakładać, ale efekty są takie sobie. U mnie prawdziwym hitem ona jest jako dodatek do szamponu! Każdy szampon odmienia niesamowicie. Nawet recenzowany przeze mnie w niedzielę Vianek - z takiego co nie domywa i wzmaga przetłuszczanie zrobiła cacuszko, dzięki któremu 3 dni głowy myć nie muszę. Przy czym jako dodatek do szamponu dba dodatkowo o moją skórę głowy i sprawia, że włosy nie lecą. Uwielbiam!


A jakie Wy macie swoje ulubione zastosowanie glinek?

Odżywczy szampon do włosów marki Vianek

Hej Kochani!
Już dziś się dużo lepiej czuję - a więc wraca do gry! Dziś przygotowałam dla Was szampon marki Vianek, co jak już doskonale wszyscy wiedzą jest córką Sylveco :)
Od pojawienia się marki na rynku bardzo kusiły mnie ich produkty, ich ilość jednak nie pozwalała na szybkie podjęcie decyzji, poza tym postanowiłam, że Biolaven ma pierwszeństwo. Jednak w końcu stało się - zakupiłam szampon z serii odżywczej w sklepie iwos.pl. Czy jestem z tego zakupu zadowolona? Czytanie dalej!


Bardzo podoba mi się szata graficzna produktów tej marki - takie to polskie! :) A ja cenię naszą tradycję, kulturę, obrzędy. Poza tym opisy serii - po prostu chce się mieć! Rozkoszować się wspaniałymi składami, polskimi produktami. 
Moja butelka niestety w transporcie uległa awarii -  widać to na jednym zdjęciu, że niestety zatyczka została połamana i odpadła. Na szczęście nic się nie wylało.


Szampon ma żelową, wystarczającą gęstą konsystencję. Nie ucieka z dłoni i dość dobrze się pieni, bez problemu też wydobywa się go z butelki. Ma ciekawy zapach, który mnie dość drażni  jest mocno słodki, cukierkowy, muszę przyznać, że mnie zawiódł. Spodziewałam się czegoś naturalniejszego, a tymczasem dla mnie pachnie on dość sztucznie. Na szczęście nie pozostawia po sobie śladu na długo.
 

Ale jak z najważniejszym - działaniem? Otóż jeśli o mnie chodzi to... nie bardzo. Szampon podczas mycia bardzo plącze moje włosy, dodatkowo są po nim jakieś dziwnie sztywne. Jakby tego było mało skóra głowy szybciej się przetłuszcza - na drugi dzień po myciu muszę to robić znowu. Nie podrażnił mi skóry głowy, jednak fakt, że przez niego muszę myć ją częściej wystarczająco go dyskwalifikuje. Doprawię go po swojemu glinką i może olejkiem miętowym by był przyjemniejszy dla mojego skalpu. I wiem, że więcej do niego nie wrócę, do żadnego produktu z tej serii bo zapach mi się nie spodobał. Może inne linie Vianek mi podpasują - sprawdzę w Naturze, bo podobno tam są ich testery.

 Skład:

Znacie ten szampon?

Majówka w Polańczyku

Hej Kochani!
Skoro majówka dobiegła końca pora na małą wyjazdową relację! Mam małe opóźnienie z tym postem, ale kto mnie śledzi na instragramie wie, że złapała mnie choroba i byłam w nie najlepszym stanie...
Muszę się przyznać, że to mój pierwszy majowy wypad, wcześniej czas spędzałam inaczej, na spacerach, grillu w okolicy domu mojego lub mojego W. A w tym roku zaszaleliśmy i postawiliśmy na wyjazd we dwoje. Za cel obraliśmy Polańczyk, to był mój pierwszy raz w tym miejscu, a mój W. przypomniał sobie młodzieńcze czasy xd.

Wyruszyliśmy w drogę w piątek jakoś o godzinie 15 (miałam jeszcze zajęcia na uczelni wcześniej),  a na miejscu w Polańczyku byliśmy koło 19. Po drodze towarzyszył nam deszcz co nie zapowiadało udanego pobytu... Ale byłam dobrej myśli- i dobrze, bo pogodę mieliśmy dobrą przez weekend.

Spaliśmy w pokojach gościnnych Adrian (KLIK, KLIK, KLIK) i muszę Wam powiedzieć, że jestem z tego miejsca bardzo zadowolona. Widok z pokoju mieliśmy piękny, na jezioro. Pokoje były czyste i ładne. Gospodarze bardzo mili - doradzali we wszystkim i chętnie służyli pomocą. Do tego w pokoju mieliśmy telewizor, lodóweczkę, czajnik i naczynia. Oprócz tego do naszej dyspozycji była kuchnia. Było też wifi, ale nie wszędzie odbierało super, chociaż ja z niego i tak nie korzystałam.
Na miejscu był też parking, brama na noc była zamykana, w dzień zawsze był ktoś z gospodarzy w domu, więc nie musiałam się martwić o samochód (dla mnie to ważne, bo mój samochód lubi być okradany z niektórych części...).

widok z okna
A tutaj możecie zobaczyć dom w którym mieszkaliśmy z punktu widokowego. To ten po lewej z brązowym dachem i oknem dachowym ;)

Pierwszego dnia było dosyć chłodno - co widać po moim ubraniu ;) Wybraliśmy się więc na zwiedzanie Polańczyka. Odwiedziliśmy punkty widokowe, przeszliśmy trasą spacerową na Cypel Polańczyk. Chcieliśmy pójść pieszo na tamę, jednak szlak był tak mokry i śliski przez deszcze, że ostatecznie jednak pojechaliśmy samochodem. Na początek na mniejszą tamę w Myczkowcach, dopiero później nad Solinę. I wiecie co? Jeśli szukacie spokoju to lepiej pojechać na tą mniejszą... Widoki równie piękne ale przynajmniej nie ma taniego festynu wokół... Bardzo chciałam usiąść gdzieś przy tamie, wypić kawę, popatrzeć na jezioro, ale się nie dało! Bo albo były automaty różne do gier i było od nich głośno, albo grali bardzo głośną i dla mnie niekoniecznie przyjemną muzykę.

widok z tamy w Myczkowcach
tama w Myczkowcach
widok z tamy w Solinie
tama w Solinie

Ostatecznie zjedliśmy na tamie po gofrze i wróciliśmy do Polańczyka. Czekała na nas jeszcze jedna atrakcja - okazało się, że trafiliśmy akurat na Solińską Noc Kabaretową, która miała miejsce w amfiteatrze w Polańczyku. Było dosyć chłodno, ale uśmiałam się bardzo. Chociaż nie na gwiazdach wieczoru, a wcześniej - kabaret Czwarta Fala dał czadu. Nawet mój W. który nie lubi kabaretów się śmiał - zdecydowanie udany występ!
Oprócz występów można też było wsiąść do balonu i zobaczyć jak to jest unieść się z nim trochę nad ziemię - z tego zrezygnowaliśmy bo kolejka długa, a balon podnosił się tylko trochę.

kabaret Pod Wyrwigroszem - gwiazdy wieczoru... No cóż, za wiele to się u nich nie śmiałam...

Następnego dnia postawiliśmy na większą aktywność fizyczną i wybraliśmy się na Połoninę Wetlińską. Wybraliśmy czarny szlak i to był najlepszy wybór - raz, że szlak ten nie jest wcale taki trudny, dwa tylko on nie był na całej długości w błocie tak jak na przykład szlak żółty, którym później szliśmy (te dwa szlaki się łączą po jakimś czasie). Pogodę mieliśmy cudowną, aż do momentu schodzenia - gdy byliśmy w połowie drogi w dół zaczął padać deszcz, na szczęście nie była to ulewa, więc nie wróciliśmy całkiem przemoczeni ;)


By pozytywnie zakończyć dzień wybraliśmy się na próbowanie piwa lokalnego - Ursa Maior, z tego co pamiętam wybraliśmy wersję Megaloman. No cóż... To było ciekawe, ale nie chcemy do tego wracać ;)

Ostatniego dnia naszego pobytu - w poniedziałek - postanowiliśmy popływać po jeziorze i zjeść pysznego pstrąga (bo jak to być TAM i pstrąga nie spróbować?). Był plan, więc było i działanie ;)

Sanktuarium Matki Bożej Pięknej Miłości

Wiecie co? Rowerki/łódki to świetna sprawa w Polańczyku - wreszcie możemy pooglądać jezioro (w większość jest ono zasłonięte albo przez budynki, albo przez las). I to robi wrażenie, moglibyśmy tak pływać dużo dłużej, ale zbierało się na burzę. Zresztą - moja mina zaciesz mówi sama za siebie, że dobrze się bawiłam, trzeba było tylko uważać na żaglówki ;).

Po zrealizowaniu pierwszej części planu na poniedziałek, pora była na drugą - pstrąg! Był przepyszny i każdy kto jadł tam gdzie my się nim zachwycał. Przy nas świeży pstrąg był ważony a dopiero potem smażony/pieczony itd. Cudeńko! A gdzie to? W małym lokaliku - Regionalny Przysmak, idąc w górę ulicą Zdrojową znajduję się za Dedalem.



Był pstrąg, było jezioro, kupiliśmy jeszcze pamiątki i wyruszaliśmy w podróż do domu, a nad nami rozpętało się małe piekiełko, lało tak, że mało co było widać. Tak nas żegnały Bieszczady ;)

Wyjazd uważam za udany, chociaż zawiodłam się trochę tym co zobaczyłam nad jeziorem - bardzo ciężko dostać się w jakieś miejsce gdzie można po prostu usiąść i na nie popatrzeć. Jezioro jest albo zastawione, albo zarośnięte. Wszędzie ogrodzenia. Do tego ta muzyka... Hmm, to niezbyt moje klimaty, udało nam się z W. znaleźć jeszcze nieczynną wypożyczalnię rowerków i siedzieliśmy sobie na schodkach patrząc na jezioro i słuchając śpiewu ptaków (a śpiewały pięknie) - to był dopiero relaks. Ale może to tylko my jedziemy wypoczywać w takie miejsca by pobyć na łonie przyrody? W końcu gdyby nie było chętnych na takie zabawy to by ich nie było, a jednak dużo ludzi wolało siedzieć w lokalach odgrodzonych od jeziora, z głośną muzyką.

Co do samych Bieszczad, nie było miłości od pierwszego wejrzenia, nie zawładnęły mną tak jak Tatry, ale na pewno dam im jeszcze szansę ;) W końcu Tarnica nie zdobyta.

Jak minęła Wam majówka?