gra wstępna | zauroczenie | miłość

Marka Resibo od dawna była moim kosmetycznym marzeniem. Czaiłam się na nią i czaiłam, a jak przychodziło co do czego to nie mogłam się zdecydować na zakup - nie chciałam brać od razu wszystkiego, a decyzji nie potrafiłam podjąć ;) Na szczęście mąż zdawał sobie sprawę z moich rozterek i wykupił pół asortymentu dla mnie - taki kochany! ;) 
Mimo ogromnych chęci by rozpocząć wszystko na raz do testów podeszłam z głową (chociaż uwierzcie, przyszło mi to z trudem!). Krem do twarzy rozpoczęłam dzisiaj, bo obiecałam sobie, że najpierw wykończę Madarę, balsam do ust już prawie się kończy i zachwyt nad nim mogłyście zobaczyć na instagramie. Peeling testuję i niedługo pojawi się jego recenzja, jeśli nic się nie zmieni spodziewajcie się zachwytów, a olejek do demakijażu stoi i czeka bo jeszcze sztuczne rzęsy mi się trzymają i nie chcę się ich tak całkiem pozbywać ;) Dziś za to możecie poczytać o balsamie odżywczym. Ciekawi czy mnie zauroczył?




Podobają mi się opakowania tej marki! Kolorystyka jest taka naturalna, delikatna, kobieca. Za to na dłuższą metę irytują mnie jednak te kartonowe tuby - niby spoko, ale co potem z nimi zrobić? Długopisy mam trzymać? Jakieś pomysły? Nie lubię wyrzucać ;)

Wróćmy jednak do balsamu - tuba jest dosyć miękka, łatwo wycisnąć z niej balsam. Delikatny, półprzezroczysty pasek z boku pokazuje ile zostało produktu w opakowaniu. To właśnie na nim znajdują się napisy z tytułu posta, pokazują nam na jakim etapie zażyłości powinnyśmy z nim być ;) Zabawny i fajny pomysł - od razu informuję, że grę wstępną i zauroczenie mam już dawno za sobą. Czy jednak przerodziło się to w miłość?


Balsam ma przyjemną, kremową konsystencję, którą łatwo rozprowadzić po ciele. Nie bieli i szybko się wchłania pozostawiając skórę nawilżoną i miękką. Im dłużej go stosuję tym rzadziej mogę po niego sięgać - jego zdolności odżywcze są na prawdę spore i moja sucha skóra mimo zimna nie woła codziennie o porcję nawilżenia dla siebie. Zresztą nie tylko moja skóra go polubiła - problematyczne suche stopy W. też uratował.

Na pewno ciekawi Was zapach, jest niewątpliwie ładny, letni, pachnie jak egzotyczne wakacje, drink popijany z kokosa na plaży. Ale szału nie ma ;) Może przez fakt, że przed nim używałam dwóch świetnych i dla mnie obłędnie pachnących produktów? Może gdybym poznała go przed nimi byłoby lepiej, kto wie? Wiem jedno - zapach jest ładny, utrzymuje się nie za długo na ciele, jednak na ubraniu czuć go jeszcze następnego dnia.W pracy gdy otwieram swoją szafkę wita mnie ten właśnie aromat - miło ;).


Skład:
Aqua, Glycerin, Cetearyl Alcohol*, Propanediol, Isoamyl Laurate*, Coco Caprylate/Caprate*, Glyceryl Stearate Citrate*, Aleurites Moluccana Seed Oil, Butyrospermum Parkii Butter, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Cetyl Esters, Caprylic/Capric Triglyceride*, Cocos Nucifera Oil, Crambe Abyssinica Seed Oil, Pulmonaria Officinalis Extract, Gardenia Tahitensis Flower Extract, Panthenol, Tocopherol, Sodium Phytate, Glyceryl Caprylate*, Xanthan Gum, Citric Acid, Dehydroacetic Acid, Benzyl Alcohol, Parfum, Linalool, Hexyl Cinnamal, Citronellol, Coumarin, Limonene, Amyl Cinnamal, Anise Alcohol

Cena: 59 zł/ 200 ml (klik)

Podsumowując - produkt jest godny uwagi, ma świetne działanie i ładny zapach. Mimo wspólnie spędzonych chwil nie rozkwitła jednak między nami miłość, prędzej przyjaźń. Miałyście z nim do czynienia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jestem wdzięczna za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że miło spędziłeś czas czytając mojego bloga :)