Carmex

Hej!
Dziś będzie o produkcie, który pewnie większości jest już znany ;). Z tego co wiem, jest też uwielbiany... no cóż, mojego serca nie skradł, ale nie jest z nim najgorzej ;). Mowa o carmexie miętowym.


Charakterystyczna żółta tubka, czerwone logo z białym napisem - wyróżnia się, przyciąga wzrok, prezentuje się ładnie. Co mnie zaskoczyło to okrągłe zakończenie, przez co zdarza się że trochę balsamu zostaje mi gdzieś a potem są one na zakrętce... no i bakterie mogą się mnożyć, a potem znów nakładam je na usta - nie lubię tego.
Chociaż samo nakładanie jest miłe dzięki temu, że nie ma żadnych kątów - no cóż, mi nie dogodzisz ;).


Balsam ma treściwą konsystencję, jednak z łatwością się go rozprowadza na ustach. Co ciekawe nie ma uczucia że coś lepkiego się na nich znajduje, a jednak carmex jest dosyć lepki. Wersja miętowa ma swoje atuty i wady. Zależy jak na to patrzeć. Po umyciu zębów i posmarowaniu ust tym balsamem mam uczucie OLBRZYMIEJ świeżości - fajne to! Jednak jak to z balsamami miętowymi bywa - mrowienie występuje i ono bywa nieznośne! Są dni, że usta mnie aż szczypią.... Nie za fajnie, niestety by dowiedzieć sie czy to jeden z tych dni usta muszę posmarować :(.
Poza tym - chłodzenie - fajne w upały, jednak gdy chłodniej, to już nie bardzo. A ja lubię jak mi coś służy cały czas a nie w wybrane dni...


Najbardziej zawiódł mnie ten balsam w swoim działaniu głównym - czyli nawilżaniu. Moje usta suche były już po 20 min od nałożenia... To dla mnie stanowczo za mało!

Skład i inne informacje:

Że znacie to wiem, ale za co lubicie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jestem wdzięczna za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że miło spędziłeś czas czytając mojego bloga :)