Niewypały w mini recenzjach

Są kosmetyki, które wiele sobą obiecywały a wyszła klapa. Nie chce mi się o nich za często pisać i poświęcać im więcej uwagi, ale takie mini recenzje to chyba dobry sposób na to, by Wam je przedstawić. W końcu warto wiedzieć czego unikać, nie?

Na początek gagatek, który z początku wydawał mi się genialnym pomysłem! Minerały w formie kremu? Mega! Ale wyszło jak wyszło i po dłuższym używaniu na pewno Wam ich nie polecę, a szkoda bo minerały tej firmy lubię...




Sam pomysł na prawdę genialny. Wersja w kremie z fajnym masłem, dla mojej suchej cery to jak wybawienie.  Konsystencja bardzo zależy od temperatury - może być twarda jak głaz lub całkowicie płynna. Trzymanie w lodówce odpada bo gdy jest taka twarda bardzo ciężko się ten podkład nakłada, znowu przy płynnej trzeba bardzo uważać (odkręcany słoiczek nie zdaje tutaj egzaminu bo łatwo wylać, co też mi się udało uczynić...) by nie przesadzić bo wtedy tworzymy sobie maskę zamiast lekkiego makijażu...

W lecie jest on prawdziwą zmorą - nie zabierzemy go nigdzie ze sobą, chyba że zmienimy opakowanie. Gąbeczka do kompletu to jakaś porażka, po kilku użyciach stała się płaska i twarda, najlepiej nakłada się beauty blenderem lub płaskim pędzlem.


Opakowanie jest słabe a nawet bardzo, ale to nie jedne wady tego produktu... Gdy zmieni postać na płynną to potem już się rozwarstwia, nie jest jednolity, nawet gdy go dokładnie pomieszałam nic to nie zmieniło... Moja sucha skóra się po nim świeciła, na prawdę trzeba uważać z ilością by tego uniknąć. I na koniec - przy dłuższym stosowaniu po prostu mnie zapchał, a żeby było śmieszniej podkreślał suche skórki bardziej niż sypkie minerały.

Ma on jednak swoje zalety, żeby nie było że taki bubel, w końcu przez jakiś czas go stosowałam. Genialne krycie - po prostu WOW, do tego długotrwałe. W malutkich ilościach wygląda bardzo naturalnie, mamy nieskazitelną, jednolitą cerę. Efekt rewelacyjny, szkoda tylko że tyle minusów...


Następną nieudaną pozycją, którą chciałam Wam pokazać jest maseczka do twarzy naczynkowej od Vianka. Saszetka jak saszetka, każdy widzi ;) Nie jest to moja ulubiona forma opakowania, ale najgorzej tez nie jest. Kolor maseczki to taki jakby pomarańcz, a więc brudzi, trzeba uważać. Zapachu sobie nie przypominam, rozprowadziło się ją bardzo ładnie na twarzy, ze spłukaniem był maleńki problem, za to na drugi dzień jej nienawidziłam. Cerę miałam zapchaną całkowicie, wszędzie miałam wypryski, nawet na czole! A fuj, nigdy więcej!


I na koniec pora na pomadkę Sierra Bees. W zamyśle pielgnującą i dodatkowo koloryzującą. W zamyśle, moje usta po niej były jeszcze bardziej suche... Do tego bardzo ciężko się ją nakłada, topornie sunie po ustach, a w tym kolorze z podkreślonymi suchymi ustami wyglądałam jak trup... Straszna w używaniu, nie mogłam jej zmęczyć i wyrzuciłam...


To by było na tyle potworków, następny post będzie już przyjemny! ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jestem wdzięczna za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że miło spędziłeś czas czytając mojego bloga :)