Kwiecień w zdjęciach

Heej!
Pamiętacie jak miesiąc temu mówiłam Wam, że kwiecień będzie spokojniejszy? No cóż.. nie był xd. Znowu czas przeleciał mi przez palce. Codziennie szpital, potem wizyty domowe, dodatkowe obowiązki... Ale przynajmniej udało mi się spotkać z paroma osobami! jest progres ;).

A teraz zapraszam na mini podsumowanie zdjęciowe tego miesiąca!

wreszcie wykorzystany prezent imieninowy ode mnie dla mojego W. - karnet na gokarty
było gencjowanie! ale jednak trochę za słabo wyszło....
kto mnie śledzi na instagramie ten wie - śliczny prezent dostałam od koleżanki ze studiów - kolejna sówka do kolekcji <3
przeczytane...
spacer po Nałęczowie
poprawiam sobie humor - czyli powrót do serii o Potterze
wreszcie pomalowałam paznokcie ;)
pyszne jedzonko!
grillowanie rodzinne
dorwałam, ale tylko w puszce... myślałam, że będzie lepsze..
nowości!
spa dla stóp - wreszcie! :)

Tak to mniej więcej u mnie było... A jak Wam minął ten miesiąc?

Żaneta w kolorze

Hej!
Dziś post krótki i przyjemny, a przynajmniej mam taką nadzieję ;). Planowałam go już od bardzo, bardzo dawna i wreszcie nadszedł ten moment! ;)
Bodźcem stymulującym okazała się Esy :* i jej akcja na instagramie siedem szminek w siedem dni. W prawdzie nie mam 7 szminek, ale tyle ile mam Wam pokarzę :).

Oto ja w kolorze ;)

wibo eliksir nr 7
nie wiem co to za szminka..
wibo eliksir nr5
avon matte blossom
decoderm
Ta ostatnia to na prawdę fuksja... Ale tu jakoś tak dziwnie wyszła...

Co myślicie? Jaki kolor by mi pasował? Jaki mogę sobie dokupić? :)



omnomnomnom ;)

Heej!
Pogoda piękna, cieplutko, aż ma się ochotę na jakieś dobre lody, nie? ;) Mnie dzieciaki (dzieci siostry i brata) już zaczęli męczyć o lody i inne ciekawe przekąski, nie koniecznie za zdrowe... A owoce idą w cień, nawet ciekawie podane, no bo przecież dzieci sąsiadów mają coś innego! Czasami nie idzie z nimi wytrzymać ;). Jednak wczoraj mieliśmy niezłą frajdę, bo najpierw lody sami zrobiliśmy, a potem je zjadaliśmy, aż się uszy trzęsły! Nie dość że było pysznie, to jeszcze zdrowo! A wszystko dzięki batonikom FRUPP.


Najpierw o samych batonikach może Wam opowiem... Jeden batonik ma tylko 35 - 37 kcal, nie ma dodatku soli, tłuszczu, barwników i aromatów! Jego pyszny, mocno owocowy smak pochodzi wyłącznie z owoców. By uzyskać 100 g produktu zużyto 250 g świeżych owoców! W tym małym batoniku kryje się moc smaku, aromatu i wartości odżywczych owoców.

Same zobaczcie jak szybo znikały w ustach domowników (nie tylko tych najmłodszych!):


Wiecie też, że w tych batonikach mamy naturalny błonnik owocowy? Baton malinowy zawiera go 15%, truskawkowy 8% a wiśniowy 6%. W tej małej przekąsce mamy wszystko co najlepsze.

A co najfajniejsze te batony mogą tam posłużyć do zrobienia pysznych sorbetów! Zrobienie ich jest bardzo proste, dzięki czemu mogą robić je dzieci. Zapewniam, że to dla nich super zabawa.


By zrobić sorbety, potrzebne są pojemniczki, batony, woda, szklanka i łyżeczka. Do jednego sorbetu zużywamy dwa batoniki. Można wziąć jeden smak lub je ze sobą połączyć i skomponować swoją własną mieszankę :). My postawiłyśmy tym razem na klasykę, bez mieszania.


Po rozpuszczeniu w wodzie batoniki zmieniają w dżemik! Autentycznie! Prawie tak jakbym otworzyła słoiczek samodzielnie robionego dżemu. Pychotka!
Zresztą to też widać na zdjęciach. Co zostało na ścianach szklanki po wlaniu masy do pojemniczka na lód, zostało wylizane ;).


Po rozpuszczeniu, wlaniu do pojemniczka, przykrywamy lody i chowamy do zamrażalki na ok 4 h. I to jest najgorszy moment, przygotujcie się na pytania co 5 min czy sorbety są już może gotowe... ;) Co 5 min! ;)


Gdy już jednak okaże się, że są gotowe do jedzenia, przygotujcie się na stanie nad wami dopóki ich nie wyciągniecie ;). Jak małe sępy, haha, żebyście mogli zobaczyć te miny mówiące "ciotka, no szybciej!".


By wyciągnąć sorbet z formy należy włożyć go na jakieś 30 s do kubka z gorącą wodą i pociągnąć za patyczek. Wychodzi bez problemu.


 A potem możemy już tylko cieszyć się pysznymi lodami. Zapewniam, że smakują nie tylko najmłodszym!


Macie ochotę na pyszne i zdrowe lody? ;)


Czarne wyszczupla bez względu na wiek - ZIAJA

Heej!
Ależ mamy piękną pogodę! Domyślam się, że to przez nią mam tak mało do nadrabiania Waszych wpisów ;). Dziś planuję zrobić pyszne lody, napiszę Wam o nich bo to ciekawostka :). Ale ten wpis zaplanowałam na jutro ;).
Tymczasem chcę Wam trochę opowiedzieć o maśle do ciała REBUILD od firmy Ziaja.
Masło to ma za zadanie ukierunkowanie ujędrnić uda, pośladki, biodra i brzuch. Tak przynajmniej twierdzi producent :).


Masło to znajduje się w czarnym, plastikowym słoiku o pojemności 200 ml. Tak na prawdę za całą grafikę robią napisy. Ma to swój urok, ale tak najbardziej to jednak wzrok przyciąga kolor opakowania. Rzadko się zdarza by w drogerii kosmetyki miały taki kolor, z reguły jest bardziej biało.

Słoik jest bardzo wygodnym opakowaniem dla tego produktu, bez problemu dzięki temu możemy wydobyć całość kosmetyku, który ma dość zbitą, ale jeszcze nie maślaną konsystencję. Bez problemu rozsmarowuje się ją po ciele. Balsam szybko się wchłania, aż nawet za szybko, ponieważ muszę dobierać kosmetyku ;).
Super, że na skórze nie pozostaje żadna warstwa, nic się nie klei, nic nie jest tłuste, smarowanie nim dzięki temu to przyjemność.


Ciekawy jest zapach, chociaż mi osobiście nie przypadł za bardzo do gustu. Producent opisuje go jako "harmonijne połączenie kwiatowo-orientalnej kompozycji kumquatu, kwiatów Davana, drzewa Massoina i cynamonu z dzikością anyżu". No cóż... Dla mnie jest to zapach mocny, dość słodki, faktycznie wyczuwam nutę korzenną, ale w życiu bym nie powiedziała, ze jest tam cynamon, anyż może tak...

A teraz najważniejsze - działanie.
Po pierwsze balsam na prawdę świetnie nawilża, stosowany raz dziennie utrzymuje to nawilżenie całą dobę, bardzo jest to przyjemne. Skóra dodatkowo faktycznie jest jakby bardziej napięta, przez co sprawia wrażenie bardziej jędrnej, sprężystej. Oczywiście nie zauważyłam tu żadnego wyszczuplenia, jednak czy ktoś tak na prawdę liczy by bez ćwiczeń i diety dało się schudnąć? ;)
Zrobił ten balsam na mnie wrażenie, dobrze dbał o skórę na moich udach, pośladkach i brzuchu, jest teraz milsza w dotyku i dobrze nawilżona. Cieszę się, że wygrałam go w rozdaniu bo pewnie bym się na niego nie skusiła, a jest na tyle fajny, że warto :).

Skład:

Skład jest długi, ale na prawdę nie taki zły jak by się mogło wydawać. Na początku widnieje olej palmowy i masło shea, potem bogactwo ekstraktów, to jeden z lepszych składów jakie widziałam w tego typu produktach w drogerii.


Miałyście z nim do czynienia? Co o nim myślicie?

O mini mydełkach

Hej!
Dziś będą mini recenzje - mini mydełek ;)
Wszystkie te mini kosteczki przywędrowały do mnie albo w postaci dodatków do zamówień mydlanych, albo od Anuli ;). Myślałam długo czy aby na pewno o nich pisać, ale zdecydowałam, że tak będzie lepiej nawet dla mojej pamięci ;) Co na blogu to nie zginie! ;)


Kosteczki razem wyglądają cudnie, niczym najlepsze smakołyki, cieszą me oczy. Są różnych firm, różnych składów, nic ich nie łączy, oprócz wspólnego miejsca leżakowania i jednej osoby, która je zużywa - tak o mnie mowa ;)

2 mydełka pochodzą z Lawendowej Farmy: te białe i środkowe.
Środkowe - miodowy rumianek, skradło moje serduszko i na pewno skuszę się na całą kostkę. Po pierwsze - obłędnie pachnie! Niczym herbatka rumiankowa z miodem i odrobiną soku pomarańczowego, ten zapach jest taki ciepły, smakowity... Dodatkowo mydło to tworzy aksamitną pianę, którą uwielbiam się myć. Jest delikatne, ale myje bardzo dobrze. Świetnie spisywało się zarówno na twarzy jak i do higieny intymnej. Niezastąpione przy depilacji - nie ma mowy o podrażnieniach! A do tego jest delikatnie masuje - ma w sobie zmielone płatki owsiane. Jest po prostu zachwycające!

Białe to natomiast - lawendowa farma - czyli pewnego rodzaju mydło popisowe firmy sądząc po nazwie.
To mydło również mnie zachwyciło, nie spodziewałam się tego, zwłaszcza, że gdy oglądałam je na stronie sklepu... Wydawało mi się wtedy takie nijakie - ależ mogłam się mylić! Po pierwsze - ma cudny zapach, który bardzo długo utrzymuje się w łazience, to lawenda z czymś, czego nie jestem w stanie nazwać, ale mieszanka świetna! Po drugie - mydełko ma mnóstwo ziół, które genialnie masują, a nawet delikatnie peelingują. Po trzecie - mydło świetnie oczyszcza skórę a jednocześnie jest delikatne, mycie nim było przyjemnością! Żałuję, że już mi się skończyło, kupię je na pewno!


Mydełko w lewym dolnym roku (na zdjęciu wyżej) to mydełko czekoladowe Subtle Beauty. Mydło ma cudowną pianę, mogłabym się nim miziać i miziać ;). W przeciwieństwie do mydełek z Lawendowej Farmy jest też bardzo wydajne! Po nim też jako jedynym z całej gromadki nie zawsze było konieczne użycie balsamu. Jednak rozczarował mnie zapach... Ania mówiła, ze pachnie czekoladą a ja czuję tylko nuty mydlane... Domyślam się, ze wywietrzało,bo papier w którym było zapakowane pachnie smakowicie...
Nadawało się zarówno do higieny intymnej, mycia twarzy jak i całego ciała. Przyjemniaczek ;).


A teraz o ostatnich dwóch kostkach, które również dostałam od Anulki. Są to kwadraciki od En Douce Heure. Czyli francuskie mydełka, które można znaleźć w sklepie Maurelli jeśli dobrze kojarzę :). Oba pachną bardzo delikatnie, ulotnie, a więc nie będę się rozpisywać o ich zapachach :).

Najbardziej po lewej na zdjęciu powyżej znajduje się mydełko kawowe z olejkiem laurowym i olejkiem herbacianym (peeling do silnie zabrudzonych rąk). Mydełko to nieźle zdziera, dla moich dłoni aż za bardzo! Zdecydowanie bardziej wolałam je potraktować jak peeling do ciała - tu spisywało się genialnie! Nie dość, że skóra była oczyszczona to jeszcze cudownie wygładzona. Na dodatek mydełko to nie wysusza. Bardzo fajny produkt.

To najbardziej na dole to mydełko morela - glinka czerwona z olejkiem z geranium dla skóry suchej i pozbawionej witalności. Wersja ta słabo się pieni, piana jest taka bardziej wodnista... Dodatkowo trzeba uważać na zatopione ziarenka zdaje się maku bo są ostre i można się zarysować. Za to mydełko faktycznie nadaje się dla suchej skóry - myje bardzo delikatnie, nie ma możliwości o wysuszeniu. Przyjemne, choć na dłuższy romans się nie zapowiada ;)


Jestem ciekawa czy znacie którąś z tych kostek, jeśli tak, to co o nich myślicie?

Płyn do higieny intymnej od AA

Heej! :)
Dopiero wtorek, a ja już jestem wykończona... nie wiem jak dotrwam do końca tego miesiąca. Staram się o tym za wiele nie myśleć, wiec jakoś leci, ale jak ma ktoś w zapasach jakiś zmieniacz czasu, czy coś, to proszę o podzielenie się; )

Dziś chcę Wam opowiedzieć o płynie do higieny intymnej marki AA.
Oto on:


Płyn ten znajduje się w przezroczystej, 300 ml buteleczce z pompka, która na szczęście działa bez zarzutu. Szata graficzna opakowania jest bardzo przejrzysta, prosta, taka czysta. Podoba mi się.


Płyn ma rzadką konsystencję, zdarza się więc, że przecieka przez palce... Nie jest to zbyt fajne. Ma śliczny zapach, ale szczerze mówiąc okolice intymne to taka część ciała, w której wolałabym jednak używać kosmetyków bez parfum w składzie.

Płyn pieni się delikatnie, piana jest taka bardzo delikatna, wodnista, domyślam się, że to przez tą lejącą się konsystencję.
Płyn dobrze myje, daje uczucie świeżości i czystości. Faktycznie zapewnia komfort tak jak obiecuje producent, ale na pewno nie nawilża - dobrze, że nie wysusza. Mnie nie podrażnił, jednak moja siostra gdy go użyła narzekała na chwilowe szczypanie... Nie wiem czy to tylko jednorazowo się pojawiło, bo nie chciała już go więcej używać.


Podsumowując - nie jest to zły płyn, ale dobry też nie... Taki o po prostu jakich wiele w sklepach, dodatkowo ten skład - jak dla mnie niezbyt przyjazny dla tak delikatnych okolic.

Znacie go? Jestem ciekawa Waszej opinii.

Saszetkowo - duet szampon i odżywka od Banii Agaffi - ochrona koloru

Hej!
Jako, że jestem w temacie włosowym ostatnio, przygotowałam dla Was dziś recenzję dwóch saszetek od Banii Agaffi z serii ochrona koloru. Zarówno szampon jak i odzywkę stosowałam solo i w duecie i mam parę słów do powiedzenia na ich temat :).
Mówiłam Wam już o tym, że forma tych saszetek bardzo mi się podoba, raz, że zajmują mało miejsca, dwa, że można je odkręcać i zakręcać i nic się nie wylewa i ogólnie to bardzo fajna opcja na wypróbowanie kosmetyku bo maja idealną pojemność - 100 ml. Do tej pory zrecenzowałam: aktywator wzrostu i balsam regeneracyjny. Oba te produkty polecam, co do ochrony koloru - zapraszam do czytania.

Najpierw o szamponie. Ma trochę ciemniejsze opakowanie niż odżywka, dzięki czemu łatwo odróżnić je od siebie gdy się myje głowę.


Szampon ma dość rzadką konsystencję, za to genialnie się pieni, nie trzeba go zbyt dużo by całe włosy pokrywała cudowna, gęsta, aksamitna piana, którą z łatwością się rozprowadza. Po spłukaniu włosy tak na prawdę nie wymagają odżywki, bo są bardzo ładnie wygładzone i nie są poplątane. Jednak ma to swoją cenę... Szampon jest delikatny i po prostu nie domywa dobrze włosów, nie wiem czy poradziłby sobie z olejami skoro samych włosów nie oczyszcza... Skóra głowy też szybko zaczyna się upominać o swoje.
A żeby było zabawniej, szampon ochrona koloru wypłukał mi całą gencjanę z włosów ;). A od razu po gencjanowaniu używałam mydła miodowego i ono jej nie ruszyło, a po użyciu tego szamponu woda była fioletowa...Taka jakaś lipna na ochrona koloru ;).


Szampon zyskuje na wydajności i jest idealny gdy nam się spieszy,bo nie potrzebujemy odżywki. Do tego ładnie pachnie - tak świeżo i słodko jednocześnie. Żałuję bardzo, że zapach ten nie utrzymuje się na włosach. Przyjemny szampon, ale nie na tyle bym kiedykolwiek miała do niego wrócić.


A teraz pora na odżywkę:

Odżywka ma trochę gęstszą konsystencję niż szampon, ale jednak nie działa to na jej korzyść mimo łatwości w rozsmarowywaniu na włosach odżywki trzeba użyć dużo by pokryć je całe. Szybko się wchłania, więc ostatecznie jest niewydajna. To 100 ml znika po kilku użyciach.
Zapach podobny do szamponowego, ale ma w sobie jakąś sztuczną, wkurzającą mnie nutę, na szczęście, tym razem również nie zostaje na włosach.


Odżywka użyta bez szamponu nie daje zbyt wiele - ale przynajmniej nie wypłukuje koloru ;).
Za to z szamponem otrzymujemy wygładzenie i blask, miękkość i w moim wypadku delikatny puch w babyhairach ;). Ma to jednak swoją cenę - krótszy czas świeżości włosów...
Mimo nakładania blisko skóry głowy nie podrażnia, a producent nawet mówi o pobudzeniu wzrostu włosów - tego jednak nie próbowałam i sprawdzałam pod tym kontem tego kosmetyku.

Podsumowując - nie uważam tego duetu za porażkę, ale więcej po niego nie sięgnę ponieważ nie spełnił moich oczekiwań podstawowych - ochrona koloru. Poza tym walczę jednak by moje włosy były jak najdłużej świeże..

Mieliście kontakt z tym duetem? A może chociaż z jednym z tych kosmetyków?