Mydło Kleopatry

Hej Kochani!
Dziś pora bym przedstawiła Wam kolejne mydełko goszczące ostatnimi czasy w mojej łazience. To było prezentem urodzinowym dla mnie od koleżanki :)
Z Lawendową Farmą miałam już wcześniej do czynienia, polubiłam ich mydła za zapachy, działanie, z tym było podobnie a nawet lepiej :)


"To mydło w sam raz dla królowej! Mleko kozie zawiera dużo witamin , soli mineralnych, a mydło z jego dodatkiem jest mocno kremowe i pozostawia skórę  miękką , gładką i cudownie odnowioną. Pachnie pomarańczą i jodłą."

Skład: zmydlona oliwa, zmydlony olej kokosowy, kozie mleko, woda, zmydlony olej palmowy, olejek eteryczny jodłowy, olejek eteryczny pomarańczowy, *limonen - *Występuje naturalnie w olejkach eterycznych

Ingredients (INCI): Saponified Olive Oil (Sodium Olivate), Saponified Coconut Oil (Sodium Cocoate), Goat Milk, Aqua, Saponified Palm Oil (Sodium Palmate), Orange (Citrus aurantium dulcis) Peel Oil, Fir (Abies holophylla) Oil,  *Limonene - *Występują naturalnie w olejkach eterycznych

Mydło to zachwyca mnie od samego początku - najpierw delikatnym zapachem roztaczanym wokół siebie... Trochę pomarańczy, ale na prawdę odrobinka i ta jodła <3 Cudo! Nie drażni, otula, relaksuje... Spodobał się wszystkim w domu.
Następnie mamy do czynienia z aksamitną, kremową pianą, która otula nas pod prysznicem.
Potem mamy cudowne działanie: mydło myje i nie podrażnia (nawet oczu, a myłam nim też twarz) zarówno skóry dorosłych jak i dzieci. Mój chrześniak (2,5 roku) ma różne problemy skórne i to mydło jest dla niego idealne. Nie ma też mowy o wysuszeniu skóry, czego chcieć więcej?
Bardzo dobrze się spisuje przy higienie intymnej i przy depilacji. Właściwie to jest idealne do wszystkiego :).


Wady?
Mydła z Lawendowej mają to do siebie, że bardzo szybko się kończą, także wydajność jest dosyć słaba. Trzeba też dbać by nie stały gdzieś w wodzie bo lubią rozmiękać i się 'partolić' wtedy ;)

Ale tak poza tym to same plusy ;)


Znacie to mydło? A może jakieś inne z Lawendowej Farmy?




Krem Dla Mnie - Hyaluron LaQ01 i olej z pestek malin

Hej Kochani!
Dziś wreszcie przyszła pora by przedstawić Wam kolejne fantastyczne, pełne pasji miejsce w sieci! Krem Dla Mnie jest pracownią kosmetycznych rękodzieł tworzonych przez Karolinę. Od wejścia na jej stronę można wyczuć pasję z jaką tworzy kolejne cudeńka! Wystarczy tam zajrzeć i człowiek po prostu przepada - masa wspaniałych receptur, ciekawostki, warsztaty tworzenia kosmetyków, cudowne zdjęcia i wspaniałe produkty tworzone przez Karolinę! W jej sklepie na razie (na nieszczęście bo co chciałabym zobaczyć tam wszystko co tworzy) można kupić cudowne mydełka (dwa z nim możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej), kwas hialuronowy (nie taki zwykły, ale o nim za chwilę), olej z pestek malin i olej z pestek śliwki (o którym będziecie mogły u mnie też przeczytać ale innym razem).


Karolina dba o swoich klientów, proszę spojrzeć w jak cudowny sposób zapakowane są jej dzieła! I ta pachnąca gałązka lawendy - no przepadłam! A to dopiero początek! Zarówno kwas jak i olej zapakowane są w buteleczki z ciemnego szkła z pipetkami które działają bez zarzutu. Przyznaję, że bardzo lubię tego typu rozwiązania, są bezproblemowe w obsłudze, nie ma mowy o tym by wszystko było wysmarowane olejem. Do tego proste etykiety, które są chyba niezniszczalne bo cały czas prezentują się tak samo dobrze. Wszystkie informacje o produktach umieszczone są na pudełeczku, w którym do nas przyszły.


Parę słów o produktach od producenta i przechodzimy do moich wrażeń:

Hyaluron LaQ01 to 100% kwas hialuronowy, który powstał po niemal 2 latach badań i opracowań. Preparat zawiera ultramało-cząsteczkowy kwas hialuronowy Oligo i wielkocząsteczkowy kwas hialuronowy. Współdziałanie tych dwóch rodzajów kwasów daje najlepszy efekt działania.
Kwas hialuronowy Oligo jest substancją nowej generacji. Charakteryzuje się najmniejszą z możliwych do uzyskania wielkością cząsteczek. Dzięki tak małym rozmiarom przenika w głąb skóry, zapewniając jej intensywne nawilżenie i redukcję zmarszczek. Wielkocząsteczkowy kwas hialuronowy tworzy na powierzchni naskórka delikatny, ochronny, zatrzymujący wilgoć film. Zmniejsza tym samym transepidermalną (przeznaskórkową) utratę wody.
Hyaluron LaQ01 sprawia, że skóra staje się gładsza, jędrniejsza i bardziej nawilżona. Objawy starzenia i zmarszczki stają się mniej widoczne. Dostępne badania dowodzą również, że kwas hialuronowy łagodzi podrażnienia, regeneruje i goi skórę.

Olej z pestek (nasion) malin tłoczony na zimno, nierafinowany jest drogocennym i ekskluzywnym kosmetykiem w 100% naturalnym, stosowanym zamiast kremu. Jest bogaty w przeciwutleniacze, stąd jego doskonałe właściwości przeciwzmarszczkowe.
Skutecznie nawilża, regeneruje, zwiększa elastyczność skóry. Reguluje pracę gruczołów łojowych, działa przeciwzaskórnikowo. Łagodzi podrażnienia, stany zapalne typu AZS, łuszczycę, egzemy. Dzięki zdolności hamowania produkcji melaniny zalecany jest dla osób z przebarwieniami skórnymi. Olej z pestek malin pełni także funkcję naturalnego filtra przeciwsłonecznego, który absorbuje promieniowanie z zakresu UVA i UVB.
Ze względu na wyjątkowy skład polecany do pielęgnacji każdego typu cery: suchej, trądzikowej, wrażliwej, dojrzałej. Olej z pestek malin jest lekki, szybko się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu. 


Zestaw ten przez długo czas stanowił podstawę mojej wieczornej pielęgnacji cery. I muszę Wam powiedzieć jedno - to połączenie jest na prawdę świetne! Stosowałam ten duet na dwa sposoby albo na zwilżoną twarz nakładałam kwas a potem olej, albo mieszałam oba w zagłębieniu dłoni i na twarzy lądowała mieszanka. Kwas jest ma konsystencje gęstego żelu, jednak wystarczy jedna większa kropla by pokryć nim całą twarz, a następna na szyję. Z olejem każdy wie jak jest ;).
Spodobał mi się fakt, że obojętnie jak nałożę ten duet na twarz szybko się wchłania pozostawiając delikatnie napiętą i wygładzoną buźkę. Na upartego mogłabym stosować go też pod makijaż, ale jakoś przyzwyczaiłam się do kremu z rana ;).

Duet pięknie nawilżał i odżywiał moją skórę. Nawet gdy biegałam podczas mrozów zapewniał mi ochronę, moja skóra stała się bardziej odporna na niesprzyjające warunki. Bardzo mi to odpowiada :) Wreszcie od razu po wyjściu z domu nie robię się czerwona jak burak ;)

Minusy? Olej z pestek malin ma swój specyficzny zapach, chociaż nie od razu go wyczułam, co ciekawe... Jednak na szczęście szybko znika. Sam w sobie olej z pestek malin nie jest uwielbiany przez moją cerę - ot olej - jednak w duecie działa jak marzenie.

Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała zarówno samego oleju, jak i duetu na włosy ;)
Olej z pestek malin sprawiał się bardzo w porządku w pojedynkę, tak bardzo, że prawie już go nie ma... Dawał blask i nawilżenie moim pasmom.
Wymieszany z kwasem zapewniał mi GHD i nie miałam potrzeby używania już po myciu odżywki. Takie rzeczy to ja lubię! Zwłaszcza, że teraz żadnej nie posiadam...


Jestem ciekawa czy znacie tą markę? A może znacie któryś z tych produktów?


Kto chce pachnieć pomarańczami?

Hej!
Życie bywa złośliwe, wiecie? Jak nie urok, to... ;) Komputer mam, ale teraz znowu choruję. A już było tak dobrze, myślałam, że mnie to ominie bo czułam się świetnie, ale niestety się pomyliłam.

Jednak i w zdrowiu i w chorobie znalazłam dobry sposób by poprawić sobie humor. W sumie nie dokładnie sama znalazłam, ponieważ peeling Nacomi dostałam od Anulki :** Dziękuję Ci Kochana raz jeszcze!

A oto mój pachnący umilacz dzięki któremu humor mi dopisuje:


Cukrowy peeling skrywa się w małym, plastikowym słoiczku. Z tego co zauważyłam można go kupić w dwóch pojemnościach (100 lub 200g). Pod nakrętką znajduje się dodatkowe zabezpieczenie by peeling nie wypłynął, ani by nikt tam nieproszony nie zaglądał (w sklepach stacjonarnych) ;).
Sam słoiczek ma ładne etykiety, chociaż ja osobiście odnoszę wrażenie, że trochę za dużo się tam dzieje, mogłoby być prościej (ale to już czepianie się z mojej strony).


Peeling po otworzeniu atakuje swoim zniewalającym zapachem! Kocham zapach pomarańczy, a tutaj jest on bardzo wiernie odzwierciedlony. Dodatkowo zapach bardzo długo utrzymuje się na ciele i w łazience. To się nazywa aromaterapia!

Peeling jest cukrowy i mi osobiście bardzo to odpowiada - większość solnych peelingów znęca się nad moim poranionym ciałem powodując szczypanie (a u mnie zawsze jakaś ranka obecna...).
Konsystencja jest zbita, ale niezbyt mocno, bez problemy nabiera się tyle peelingu ile się chce.
Ilość nabrana na zdjęciu poniżej spokojnie starcza na całą rękę. A więc peeling jest też wydajny


Po masażu skóra jest wygładzona i nawilżona, dzięki zawartym w składzie olejom. Peeling stosuję tuż przed wyjściem spod prysznica. Nie spłukuję tłustej warstwy, którą zostawia, mydłem czy żelem, tylko samą wodą. Chwilę później tłusta warstewka zaczyna się wchłaniać, a ja zyskuje jedwabiście miękkie ciało :) Balsamowanie niepotrzebne!


Skład:
Sucrose, Butyrospermum Parkii Butter, Macadamia Ternifolia Seed Oil,
Cocos Nucifera Seed Oil, Tocopheryl Acetate, Citrus Dulcis Oil, Limonene, Linalool, Citral, Citronellol.

Prosty i ładny, czego chcieć więcej? A do tego ten zapach! To na prawdę poprawia humor :)

Znacie kosmetyki Nacomi?

Hennowanie było!

Hej Kochani!
Dziś post o tym jak to Żaneta wreszcie się wzięła za to o czym ględziła od paru miesięcy... Czyli hennowanie! Jako, że na Khadi jestem chwilowo obrażona, bo zaczęła się szybko, a nawet szybciej, wypłukiwać z włosów mych szukałam następcy. Orientana trafiła w czas, wypuszczając swoje henny w obieg. A że mój W. zna mnie jak mało kto, kupił mi taką puszeczkę na imieniny!
No i ni mogło być inaczej, muszę Wam powiedzieć co i jak :)

Oto zacna puszeczka:

Muszę przyznać, że to na prawdę jak dla mnie trafiony pomysł z opakowaniem! Wygląda super (jak dla mnie na prawdę jest śliczna!), w dostawie się nie niszczy, można później tam chować różne rzeczy :). Jestem na tak!
Pochwalić też muszę fakt, że henna jest dobrze zabezpieczona. Znajduje się w puszce, w nieprzezroczystym opakowaniu a dopiero potem w foliowym woreczku! Tak powinno być, dzięki temu mamy pewność, że henna zadziała, że nie była narażana na jakieś szkodliwe dla jej właściwości warunki.


Ale przejdźmy dalej... Co było oprócz henny w tubie? 2 pary rękawiczek i czepek foliowy.
Do czepka mam zastrzeżenia - za mały! Nie ma szans by długie włosy się w nim zmieściły.. A przecież moja tuba była właśnie 'dla długich włosów'.
Rękawiczki w porządku, dość mocne, nie popękały i nie podziurawiły się. Szkoda tylko, że ni miały jakichś zaczepów by tak się nie zsuwały... Teraz są modne różne skarpetki do pielęgnacji i tam dodają taki jakby plasterek który się nalepia by się nie zsuwały - to by się przydało! :)


Co do samej henny - jak dla mojego nosa ma przyjemniejszy zapach, mniej intensywny niż Khadi, nie męczy tak. Lepiej się też ją rozrabia, trudniej o grudki, mam wrażenie, że jest lepiej zmielona.
Poziom trudności podczas nakładania podobny. Henna to henna, stety i niestety ;)
Za to łatwiej ją się spłukuje i to o wiele!


Jako, że to był mój pierwszy raz z tą henną postępowałam zgodnie z instrukcją, nic nie kombinowałam, na to przyjdzie pora następnym razem ;). Po 2 godzinach spłukałam i wysuszyłam włosy. Pierwszy przywitał mnie poziołowy przesusz ;) Ale to norma u moich włosów... 3 godziny później się unormowały i zaczęły cudownie błyszczeć! Nadal były jednak delikatnie sztywne.


Po 3 dniach, czyli kolejnym myciu i po odżywce było już cudownie! Zero suszu (po Khadi potrzebowały więcej myć z odżywką), blask, kolor, miękkość. Wszystko to, na czym mi zależy.
Ale zapach henny nadal czuję od włosów, choćbym używała nie wiadomo jak pachnącej odżywki to i tak czuć hennę ;)


Woda podczas mycia jest delikatnie zielonkawa, jednak na razie nie widzę by kolor w jakikolwiek wypłukiwał się z włosów, jestem ciekawa jak będzie dalej... Na razie Orientana ma szansę by zastąpić Khadi na dobre :).


Jak widać na zdjęciach nie udało mi się idealnie pokryć włosów, jednak jak dla mnie te pasemka nadają im tylko uroku :)

Co Wy myślicie?


Ps. Ten post to także aktualizacja styczniowa! ;)

Nubian Heritage - mydło czekoladowe

Hej, hej, hej!
Pragnę podzielić się z Wami radosną nowiną! Mam laptopa! ;)
Wreszcie wracam do życia blogowego! Cieszycie się?
Zaraz poprawię posty, które powstały na tablecie i uporządkuje wszystko co miało zostać uporządkowane :) I oczywiście zabieram się za odwiedzanie Was! :)) Jeeej, jaka radość!

Pocieszyłam się, a teraz przechodzę do recenzji!
Dziś chcę Wam pokazać pewne ciekawe mydełko, a właściwie mydło (140g) marki Nubian Heritage.
Do tej pory opisywałam Wam od nich balsam - KLIK i mydło oliwkowe - KLIK.


Mydło to ciekawiło mnie od dawna, zwłaszcza zapach nurtował. No bo czekolada <3, komu na samą myśl ślinka nie cieknie? A czuć takie cudo pod prysznicem? To musi być boskie!
Niestety jakoś ta wersja czekolady niezbyt polubiła się z moim nosem... Zapach mnie osobiście męczy, za to moja mama je uwielbia! Od razu gdy wylądowało pod prysznicem zyskało jej aprobatę i przyszła mi powiedzieć, że jest świetne ;)
Także wiecie - co nos to opinia ;)


Jednak nie tylko zapach w mydle jest ważny!
Mydło świetnie się pieni i jest przy tym wydajne. Piana jest miękka, puszysta i lekko brązowa jeśli chodzi o kolor ;) Ale czego się spodziewać po czekoladzie? :)) Jednak przez ten kolor trzeba pamiętać by spłukiwać po kąpieli kabinę prysznicową jeśli nie chcemy zostawiać smug.


Za to skóra nie ma nic do zarzucenia temu mydłu. Nie jest ani wysuszona, anie podrażniona, za to czysta i miękka. Ja osobiście nie polubiłam mycia twarzy nim, bo szczypało mnie w oczy, jednak resztę ciała smarowałam równo. Bardzo fajnie nadawało się do depilacji dzięki cudowniej pianie. Nie podrażniało i nie wysuszało też okolic intymnych.

Mydła Nubian mają też wspólny element. Na całej ich powierzchni, a nie tylko na wierzchu) są drobinki. W tym wypadku są do drobinki z orzechów. Nie za drapiące, nie za miękkie, w sam raz do codziennego, delikatnego peelingu podczas mycia.

No i jeszcze ten skład:


Szkoda, że tak słabo są u nas dostępne te mydła bo są bardzo przyjemne! Nie zakochałam się w nich, jednak miło się je używa.
Jestem ciekawa co Wy myślicie o tych mydłach? Miałyście z nimi do czynienia?


Jak to jest biegać u mnie po wsi?

Cześć Kochani!
po częstotliwości w jakiej piszę możecie się domyślić, że nadal nie mam komputera...
Nie jest łatwo ;)
Nie mam zdjęć, a mam już w głowie parę recenzji... ech, może mi od tego nie wybuchnie, szkoda by było... na dodatek pewnie bym została wzięta za jakiegoś zamachowca czy coś znając moje szczęście xD

Z racji braku zdjęć przybywam do Was z postem o tym jak to jest biegać u mnie na wsi ;) ciekawa jestem czy też macie tego typu przygody...

Od razu muszę Wam wyjaśnić, że moja wieś nie jest jakaś maleńka, większość osób pracuje w mieście, sporo wykształconych ludzi. Dużo też ludzi biega, ale nikt oprócz mnie nie biega z psem. I tu chyba jest ten problem i stąd to zainteresowanie mną gdy biegnę ;).

Gdy biegasz z psem przywiązanym do paska u mnie na wsi musisz pamiętać, żeby omijać remizy w sobotę bo może być tam wesele i można stać się dodatkową atrakcją... Uwierzycie,  że raz całe wesele wyszło. Był szał! :D

Zaobserwowałam też pewne zależności:
- bieganie z psem jest czymś dziwnym
- biegając z psem gdy pada trzeba się przyzwyczaić do trabienia i machania przez kierowców samochodów
- biegając z psem po śniegu wzbudzam ogólną radość, wszyscy się do mnie uśmiechają, trąbią i sie cieszą, machają ;)

Ogólnie przez prawie rok nie wywołałam tyle radości wśród obcych ludzi co poprzez bieganie. Taka sytuacja ;)

Oprócz sporego zainteresowania jest też parę innych,nieprzyjemnych kwestii...
Niestety mogę biegać tylko gdy jest widno. Oświetlenie przy drogach jest słabe, nie ma chodników i ładnych poboczy a ruch jest spory.
Nie da się też biegać polnymi, bo niektórzy gdy tylko jest ciemno spuszczają psy - nie raz uciekałam przez pola, bojąc się o siebie i swoją suczkę...
Kierowcy też bywają nieprzyjemni, mimo że jestem cała w odblaskach, często mam jeszcze kamizelkę, zawsze ściągam smycz tak by Aza była przy nodze i schodzę jak najbardziej na pobocze jak mogę. Zawsze też oglądam się za siebie sprawdzając czy osoba która mnie mija może zrobić to spokojnie bo nic nie jedzie z naprzeciwka... Dla niektórych to nadal za mało i powinnam zniknąć chyba z pola widzenia...

Tak to bywa u mnie. Czym Wy zaskakujecie ludzi? ; )


Saszetkowo: witaminowa maseczka do twarzy

Hej Kochani!
Nawet sobie nie wyobrażacie jak mi źle, że nie mogę Was odwiedzać... ale na tym pierunskim tablecie się nie da! Musiałabym znać adresy Waszych blogów na pamięć :/
A na laptop muszę jeszcze trochę dozbierać...
no nic, mam nadzieję, że na razie mi wybaczycie moją tymczasową nieobecność. Los złośliwy bywa.

Ponarzekane, więc pora na przyjemniejszą część, czyli recenzję!
A recenzja będzie dotyczyć kolejnej saszetki od Babci Agafii, tym razem maseczki witaminowej do twarzy. Oto i ona:


Po raz kolejny rozpisywać się nie będę o tym jak przyjemne jest to opakowanie, w skrócie dodam tylko, że poręczne i funkcjonalne. I na tym koniec, obiecuję xd

Sama maseczka ma natomiast ciekawą konsystencję. Jest żelowa, ale gęsta. Przypomina taki mocno zżelowany kisiel. Nakłada się ją przyjemnie, chociaż początkowo może się wydawać że opornie. Nie ma co jej sobie żałować, cienką warstwą trudniej się manewruje.
Zapach też ma kisielowo owocowy :) Fajnie poprawia humor.
Komicznie się w niej wygląda, jakby jakiś obcy nas obślinił ;)) nie raz wzbudziłam w domownikach niepohamowane wybuchy śmiechu gdy mnie w niej zobaczyli. Ale co tam! Śmiech to zdrowie :D


Maseczka ta ma przyjemne działanie. Nie ma efektu wow, ale jest przyjemnie :)
Twarz prezentuje się promienniej,  koloryt jest jakby bardziej wyrównany, daje lekkie nawilżenie. Lekkie bo na zimę, dla mojej twarzy to trochę za mało. Spodziewam się, że w lecie będzie spisywała się lepiej.
Twarz po zmyciu jej (co bywa trochę problematyczne, zwłaszcza gdy nie posiadamy jakiejś gąbeczki) jest napięta, ale nie wysuszona, pięknie wchłania krem, który jej się aplikuje.

Maseczka ani razu mnie nie podrażniła, ani nie zapchała.
Jest też bardzo wydajna, mimo że trzeba ją nakładać grubszą warstwą. Swoją saszetkę posiadam od końca sierpnia  (trafiła do mnie po spotkaniu blogerek od sklepu Skarby Syberii), używałam jej z 6 razy i nadal sporo jest w opakowaniu.


Wygląda niczym sorbet, nie? ;)

Ogólnie oceniam ją na plus. Ma w sobie coś przez co chce się po nią sięgać mimo braku zniewalających rezultatów. A to cecha zdecydowanie na plus, zwłaszcza dla osób,  które o maseczkach zapominają ;)

Znacie ją?


Organiczny krem nawilżający do cery normalnej i mieszanej od Organic Surge

Hej Kochani!
Cieszę się szalenie bo okazało się, że bez problemu odzyskam wszystkie dane z laptopa! Ale ulga! :-)
Teraz tylko muszę kupić nowy sprzęt i mogę działać na całego, odwiedzać Was,komentować... strasznie się gniewam ostatnimi czasy na tablet bo daje mi stanowczo za małe możliwości  ;)

Jednak by tak całkiem cicho nie było przybywam do Was z recenzją bardzo przyjemnego kremu do twarzy marki Organic Surge. Jakiś czas temu zachwalałam Wam tonik tej samej marki. Oba te produkty wygrałam w rozdaniu u Reni i szalenie się z tego cieszę bo są na prawdę dobre, a sama jakoś nie zwracałam na nie uwagi...


Krem znajduje się w szklanym słoiczku. Nie licząc polskich etykiet, które są mało staranne, i dodatkowego zabezpieczenia przed odkręcaniem słoiczek prezentuje się świetnie. Jest zrobiony z dobrej jakości szkła , nie pęka, nie rysuje się, etykiety oryginalne nie odchodzą, są proste i ładne.. wygląd bardzo na plus. Dodatkowo po odkręceniu widoczne jest dodatkowe zabezpieczanie przed wtykaniem paluchów i przydające się w podróży - krem zatrzymany, a nie wszędzie rozciapany i przy otwieraniu wyciekający znienacka ;).


Krem ten plusuje nie tylko wyglądem opakowania, ale także swoim zapachem i lekką konsystencją. Zapach jest cierpko owocowy, nienachalny, przyjemny, pobudzający i szybko znika, a więc nie da się nim znudzić, nie przytłoczy nas.
Konsystencja za to jest lekka, aksamitna, szybko się dzięki temu wchłania, nie pozostawia żadnej tłustej warstwy za to dużo miękkości i nawilżenia.
Skóra twarzy jest gładka, rozświetlona. Nie ma mowy o zapychaniu czy podrażnieniu. Od razu po aplikacji odczuwalna jest przyjemność :).
Nie jest on jednak bez wad, nie radzi sobie z nawilżeniem gdy temperatury mamy takie jak teraz... konieczna jest druga warstwa, która załatwia sprawę. Mimo tej drugiej warstwy krem się nie roluje, twarz nie świeci, z podkładem nic się nie dzieje.
Jakie jeszcze ma wady? Dla mojej cery żadne, jednak gdy nasza skóra potrzebuje mocnego nawilżenia krem ten może okazać się za lekki, lepiej wtedy sięgnąć po niego w lecie, gwarantuję przyjemność używania :).


Skład:
Aloe Barbadensis Leaf Juice*, Aqua (Water), Cetearyl Alcohol, Glycerin, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter*, Glyceryl Stearate, Coconut Alkanes, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter*, Vitis Vinifera (Grape) Seed Oil, Benzyl Alcohol, Zea Mays (Corn) Starch, Sodium Stearoyl Glutamate, Coco-Caprylate/Caprate, Sodium Phytate, Salicylic Acid, Limonene, Citrus Limon (Lemon) Peel Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Oil Expressed, Sorbic Acid, Citrus Aurantium Bergamia (Bergamot) Fruit Oil, Cymbopogon Martini Oil, Geraniol, Rosmarinus Officinalis (Rosemary) Leaf Oil, Citrus Aurantifolia (Lime) Oil, Mentha Piperita (Peppermint) Oil, Linalool, Cinnamal

Cena: ok 60 zł

Znacie markę? A może znacie ten krem?


Masełko oliwne

Hej Kochani!
jak tam się czujecie w Nowym Roku? Lista postanowień zrobiona? :) A jak zabawa sylwestrowa? Ja się bawiłam bardzo przyjemnie!

Dziś chcę Wam pokazać masełko, które ostatnimi czasy mam ciągle przy sobie. Uwielbiam jego wielozadaniowość. Zresztą zaraz same się przekonacie do czego je wykorzystuje ;)


Masełko oliwne pochodzi ze sklepu Blisko Natury i zapakowane jest w uroczą, małą (15g), odkręcaną puszeczkę. Naklejki z etykietami niestety szybko się niszczą i nie wyglądają najlepiej...
za to sama puszeczka jest bardzo wygodna w użyciu. Bardzo łatwo się ją odkręca i zakręca, nie ma mowy o tym, że sama się otworzy, czy zniszczymy sobie paznokieć.


Masełko jest białego koloru, pachnie delikatnie oliwą. Konsystencja maselkowa, jednak przyjemniejsza dużo od masła shea czy kakaowego, bardziej miękka. Z łatwością się rozprowadza i dobrze nawilża. Jest szalenie wydajne!
Nie wchłania się jednak całkowicie, zawsze pozostaje ochronna warstwa na skórze.


Do czego go używam?
do całych dłoni
do skórek od paznokci
do stóp
do całego ciała
na końcówki włosów
pod oczy
jako balsam do ust

I za każdym razem spisuje się świetnie. Daje dużą dawkę nawilżenia, skóra staje się miękka a efekt utrzymuje się długo.
Pod oczami nie robią się ciemne worki, skórki od paznokci nie odstają, usta są nawilżone i dobrze zabezpieczone przed wiatrem i mrozem.


Jak widzicie polubiłam to masełko, znacie je?