Denko marcowe

Coś takiego! Dopiero przecież wstawiałam posta ze zdjęciami denka lutowego... Marzec strasznie szybko mi zleciał.. wręcz błyskawicznie! Dużo się działo, może dlatego :). Dużo miałam spraw na uczelni, dużo pacjentów, do tego zbliżające się święta, organizacja spotkania... Mam nadzieję, że w kwietniu trochę zwolnię :).

A tymczasem zapraszam Was na mini recenzje! :)

Całe moje denko:

Zanim wyjęłam je z torby myślałam, że będzie tego więcej... Ale nie mogę też zbytnio narzekać, chociaż w tej gromadce znajdują się 3 wyrzutki... :(

CIAŁO:

1. Oliwka do masażu witaminowa od Ziaji, za wiele z witaminami to ona nie miała wspólnego, zużyłam całą do masażu klientów. Nie kupię ponownie, stawiam na naturę.
2. Balsam do golenia od AA, pisałam Wam o nim TUTAJ, nie zmieniłam zdania, próbowałam go zużyć, ale się poddałam... Bubel jakich mało.
3. Olejek do ciała od Orientany - świetny po prostu! TU macie jego recenzję. Za namową dziewczyn użyłam jego resztki do olejowania włosów, było ładnie, ale na ciele robił na mnie większe wrażenie.
4. Olejek od MIO, wspominałam Wam o nim w TYM poście...
5. Próbka koncentratu cynamonowo - kofeinowego z papryką od BingoSpa. Mocny! Pachniał cynamonem i miał na prawdę mocne grzanie. Stanowczo nie dla delikatnej skóry!
6. Algowo - kolagenowy zabieg na rostępy od BingoSpa - niby fajnie, ale bez szału. O nim też już Wam pisałam - KLIK.
7. Ewka Marchewka - czyli o świetnym, naturalnym mydełku słów klika - KLIK
8. Chusteczki, które są moim ratunkiem w trudnych sytuacjach - zawsze w plecaku! Deo Fresh od Cleanic.

TWARZ:

1. Glinka różowa - jak na razie najmniej zmielona glinka jaką miałam ;). Efekty były fajne, ale nie tak powalające jak np przy zielonej... Nie mam ochoty do niej wracać ale lubiłam ją stosować :).
2. Żel pod oczy z jonami srebra Babuszki Agafii, niby fajny, ale zdarzało mu się, że szczypał mnie w oczy, rzadko, ale jednak, nie mam pojęcia od czego to zalezało...
3. Maseczka od BANDI, pisałam o niej TUTAJ, zdania nie zmieniłam, na prawdę fajny produkt.
4. Cudny krem Uoga <3 Jego recenzja pojawiła się na blogu w TYM poście. Mnie ta marka zafascynowała sobą, zachęcam do jej poznania! :)
5. Błyszczyk do ust od Softer, fajny błyszczyk, tylko że sie rozwarstwił i zaczął dziwnie pachnieć....

 INNE:

Wiem, wiem, niezła mieszanka ;)
1. NIKWAX - pojawił się denku tylko dlatego, że to na prawdę świetny preparat, zabezpieczałam nim różne rodzaje obuwia i dawał rade. Nie było po nim żadnych smug, ani przebarwień a woda się nie przedostawała - polecam!
2. Suplement Colloderm - nie zauważyłam żadnych zmian podczas suplementacji nim...
3. Ekstrakt z soku mandarynki - był świetny, ale mimo tego że przestrzegałam sposobów przechowywania zbrylił się na amen...
4. Mocno pachnące podgrzewacze - wystarczył jeden by aromat cynamonu i jabłka rozprzestrzenił się po pokoju.
5. Zapachy dwa: jeden znacie z recenzji - czyli słodkie lody owocowe - pyszny zapach, drugi to tulipanki - bardzo wierne odzwierciedlenie, z przyjemnością go paliłam :).


6. Torebeczki z herbatą od Anuli - na prawdę dobra jakość herbaty, ta zielona pachniała cudownie!
7. Sante - kremik niby fajny, ale tak potwornie śmierdział, że używanie go było męką!
8. Maseczka z Biedronki z zieloną glinką - bardzo lubię!
9. Korres, krem na noc - zostawała mi po nim jakaś taka tłusta warstwa :(
10. Kremik Lavera nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia..
11. Maska Bambudowa do włosów nic nie zrobiła, jakbym nic nie kładła na czuprynę po myciu...
12. Maska blotna przeciwko wypadaniu włosów - zapowiadała się na prawdę super na skórę głowy!
13. Mydełko Miodowy Rumianek z Lawendowej Farmy - bardzo mi się spodobało! :)

Znacie coś z mojego denka?

Odżywczy i ujędrniający olejek do ciała

Hej!
Dziś znowu przybywam do Was z recenzją produktu, który skończył się zanim na dobre wyrobiłam sobie o nim zdanie... A więc pozostałam w takim niedosycie, jednak tyle myśli o nim krąży mi po głowie, że muszę się nimi z Wami podzielić ;).

O czym mowa? O olejku odżywczo - ujędrniającym do ciała od MIO:


Olejek zapakowany jest ładną buteleczkę z pompką. Jest prosto, tak czysto. Podoba mi się to. Pompka działa bez zarzutów, nie 'strzela'. Szkoda tylko, że ubytek olejku oceniamy na wagę.. Mnie zaskoczyło, że już się skończył, jakoś nie wyczułam dużej zmiany...
Na opakowaniu brakuje mi też polskich opisów i składu... No i mała pojemność: 30 ml jak na olejek do ciała to malutko, nawet jak stosujemy go tak jak ja tylko na uda, pośladki i brzuch.


Olejek ma lekką konsystencję, łatwo się go rozsmarowuje i ładnie się dzięki temu wchłania. Na tyle ładnie, że już podczas wcierania czujemy, że będziemy musieli dobrać olejku bo na tylną stronę ud już nie starczy.. ;) No chyba, że tylko moje uda tak swoją powierzchnią zadziwiły producenta i nie przewidział ile pójdzie olejku na ta partię ciała xd.


Fajną sprawą jest, że olejek delikatnie grzeje ale tylko podczas wcierania, później nie ma tego efektu. Jest to bardzo przyjemne uczucie z rana :). Coś w stylu jakby bardziej ogrzewał nasze dłonie. Fajne, fajne ;).

Kwestią sporną jest zapach. Zauważyłam, że dużo osób go chwali, a dużo wprost nie cierpi. Mi on na początku wydawał się okropny... Coś w stylu środków do czyszczenia łazienki, a później był dla mnie neutralny. Nigdy nie czułam go później na ciele, także nawet gdyby cały czas mi śmierdział podczas aplikacji pewnie bym to jakoś zniosła.


A jak z działaniem?
Zapowiadało się przyjemnie. Ciało było nawilżone w dostatecznym stopniu, wydawało się delikatnie napięte po paru dniach. Cały czas ćwiczyłam, a więc on tylko wspomagał ten efekt, ale robił to dobrze. Jednak nie wywołał achów i ochów... Może dlatego, że skończył się tak szybko? Nie chce skłamać, ale wydaje mi się, że używałam go tylko 1,5 tygodnia... Biorąc pod uwagę cenę: 120 zł za 150 ml, za moje 30 trzeba by było zapłacić 24 zł. 24 zł za półtora tygodnia używania raz dziennie? Nie przekonuje mnie to do siebie.

Ulotka dołączona do produktu, ładnie napisana, polecam przeczytać :)

Spotkałyście się już z nim?

einstein lip therapy

Hej!
Coś ostatnio piszę mniej recenzji... Ale mam na to usprawiedliwienie!
Raz, że używam dużo kosmetyków, które już zrecenzowałam.
Dwa, że sporo kosmetyków dopiero zaczęłam, więc nie mogę jeszcze o nich nic napisać.
Trzy, że o niektórych kosmetykach po prostu pisze się źle... Niby są ok, ale jak przychodzi co do czego to nie ma co o nich powiedzieć...

Dziś będzie właśnie o kosmetyku z punktu 3.


Einstein lip therapy to balsam do ust zamknięty w małym, uroczym słoiczku. Bardzo fajną sprawę jest zaokrąglone wnętrze opakowania, dzięki któremu bez problemu nabiera się balsamik, nie wchodzi on w żadne kąty bo ich nie ma ;).


Wkurza etykietka, która niezbyt sobie radzi przez wklęsłe dno. Nie wygląda ładnie i się odkleja. Jakbym nie zrobiła zdjęć nie wiedziałabym nawet wagi produktu... Nie wspominając o składzie.


Wnętrze słoiczka zaskakuje, w balsamie znajdują się kuleczki, które według producenta mają masować usta. Szczerze? Ja ich nawet nie poczułam ;). Balsam ma przyjemną konsystencję, nie jest za tłusta, dzięki czemu ładnie rozprowadza się na wargach (czy tylko mi nie podoba się to słowo? ;)).
Zapach? Mentolowy. Co jak już pewnie się domyślacie daje też uczucie chłodzenia, na szczęście delikatne.


Balsam ładnie się wchłania, pozostawia taką przyjemną warstwę na ustach... a może to tylko moje wrażenie przez uczucie chłodzenia? W każdym bądź razie nawilżenie utrzymuje się przez jakieś dwie godziny pod warunkiem, że nic nie jemy. Suche skórki przez ten czas znikają co mnie bardzo zdziwiło.
Szkoda tylko, że regeneracja ust jakiej doświadczam jest taka krótka.. Gdy nie posmaruje ich powtórnie po ok 4 godzinach suche skórki są znowu obecne.


Zaskakuje słaba wydajność... Z reguły gdy miałam balsam w słoiczku to używałam go całe wieki, ten natomiast skończył mi się bardzo szybko przy używaniu ok 1-2 razy dziennie.

Same widzicie, że z jednej strony ten produkt jest bardzo fajny, z drugiej jak się zastanowić niczym nie zachwyca... Może gdybym miała drugi słoiczek szala przeważyłaby się na którąś ze stron? To możliwe, jednak nie mam ochoty tego sprawdzać..

Znacie go?

Wiecie co jest najpiękniejsze w blogowaniu?

To jak, wiecie? :)
DLA MNIE najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, ile poznałam fantastycznych osób! Coś niesamowitego! Gdyby nie blog nie byłoby to możliwe, zwłaszcza, że mieszkamy od siebie daleko, czasami nawet w innym kraju. A ten mały (no dobra, wcale nie taki mały) wirtualny światek zbliżył nas do siebie.
Wiem, że gdy zasiądę do komputera mogę zawsze liczyć na jakąś wiadomość, która poprawi mi humor, lub jeszcze bardziej go polepszy.
Są ludzie, którzy zawsze powodują, że na mojej twarzy gości uśmiech. I tak szczerze się do monitora jak głupia... ;)
Wiem też, że moja niepozorna uwaga, wtrącona gdzieś tam, ze coś się wydarzyło zostanie przez te osoby wychwycona, wesprą mnie, choćby to był tylko komentarz ja czuję, że one o mnie myślą i lepiej mi wtedy!

Jedną z takich osób jest Anulka, znacie ją już na pewno, nie raz Wam o niej wspominałam i na pewno nie raz jeszcze wspomnę, bo o wartościowych ludziach trzeba przypominać! :)
Ania jest osobą niesamowitą, tworzy wspaniały blog, na którym spędzam godziny czytając zarówno nowe jak i stare wpisy i zdobywając wiedzę :).
Na Anię zawsze można liczyć! Chcesz coś wiedzieć? Zapytaj, odpowie, masz to jak w banku. U niej na blogu zawsze jest mi dobrze, nie ważne czy piszę jakieś durnoty, czy też na poważnie łaknę wiedzy. Nigdy też nie poczułam się odtrącona, lub zapomniana, czy to nie wspaniałe?

A teraz chciałabym Wam pokazać jaką niespodziankę zgotowała mi Ania w ostatnim czasie. To niesamowite jak ona pamięta wszystko co się jej powie! :)



- miodek! czy wspominałam Wam kiedyś, ze kocham miód? I to zarówno w pielęgnacji ciała jak i podniebienia. Ten słoiczek zjem, jest stanowczo zbyt dobry bym podzieliła się nim z moim ciałem i włosami ;). Niech czerpią od środka!
- herbatki - no przecież ja kocham herbatki! A tych nie miałam i teraz mogę spróbować :**
- balsam do ciała od firmy, do której nie mam dostępu... teraz rozumiem, czemu zakazałaś mi kupować ;)


- sówka! kocham sowy! pisałam Wam o tym chyba tylko raz, ale ja autentycznie uwielbiam te stworzenia :) Mogłabym mieć sowę :) Teraz mam swoją maleńką, będzie ze mną codziennie :)


- mydełko Uoga uoga! Wiecie, że polubiłam tą firmę, ale nie wiecie, że mam ochotę na mydła od nich, Ani wspomniałam o tym raz, tak dawno temu, że o tym zapomniałam nawet ja, ona pamiętała!
- ozdóbka - kurczak :) czyż nie jest uroczy! A dopiero co zdjęłam z szyby aniołki od Ciebie Aniu :) Jesteś moim dekoratorem wnętrz ;))
- marudziłam Wam, że mam problem ze skórkami od paznokci, a tu proszę - olejek od herbafancy


- maska do włosów, która jest niesamowicie ciekawa, konsystencje ma niczym olej kokosowy trochę rozpuszczony ;) nie mogę się doczekać jakie cuda zdziała na mojej czuprynie


- a na zakończenie kartka świąteczna, z cudownymi życzeniami, czyli cała Anulka!


Aniu - DZIĘKUJĘ!
Pati, a Tobie dziękuję, że dzięki Tobie poznałam Anię!


6 tygodni ćwiczeń z Jillian Michaels

Hej!
Jak wiecie, albo i nie, jestem fizjoterapeutką.
Aktywność fizyczna jest ważna w moim życiu i musi taka być jeśli chcę zachować zdrowie przy mojej pracy.
Nie zawsze jednak przykładałam do tego tak duże znaczenie jak teraz... Bywały gorsze i lepsze miesiące. Jednak już od dłuższego czasu staram się jak mogę by trening był obecny w mojej dobie. Stawiam przed sobą wyzwania i realizuję je! I czuję się dzięki temu dużo lepiej nie tylko ze swoim ciałem, ale po prostu ze sobą.

Końcówka roku 2013 nie była dla mnie łaskawa, sporo przytyłam, miałam pewne problemy, odbiło się to wszystko na mojej figurze...
Nie było mi ze sobą dobrze. Postanowiłam, że podejmę się jakiegoś treningu, którego filmik znajdę w internecie a ćwiczenia mi się spodobają.
Padło na Jillian, dlaczego? Ma ciekawe ćwiczenia, zawsze mamy elementy cardio, a nie tylko typową pracę kształtującą mięśnie. Dodatkowo mamy zawsze 2 poziomy ćwiczeń na jednym filmiku, a więc można dobrać ćwiczenia pod siebie. Ogrom treningów w internecie też zachęca do poszukiwania tego 'swojego'.
Poza tym nie nudzi mnie tak jak Chodakowska (potrafiłabym usnąć na jej filmikach, ta kobieta zupełnie nie porywa mnie do wysiłku) .

Mój wybór padł na 6 week six-pack. Program składa się z 2 poziomów. Pierwszy wykonujemy przez pierwsze 3 tygodnie codziennie, drugi analogicznie przez następne 3.

Musze się przyznać, że nie ćwiczyłam codziennie, czasami po prostu nie było na to szans. Głównie wychodziło 5 lub 6 treningów tygodniowo.

Pierwszy filmik jest dużo lżejszy, bardziej statyczny, szybko się do niego przyzwyczaiłam... Efekty były bardzo subtelne, pojawiły się zarysy mięśni na brzuchu, ale bez efektów wow. Te pojawiły się przy drugim filmiku, który przede wszystkim mocno mnie sponiewierał ;). Tutaj już mamy mnóstwo dynamiki, pracujemy całym ciałem, to już nie tylko trening brzucha, ale też nóg, ramion! Nie ma możliwości by pot nie spływał po ciele przy tym treningu. Już po jestem wykończona i szczęśliwa! A efekty pojawiają się bardzo szybko. Tyłek się podniósł i zaokrąglił, mięśnie brzucha zdecydowanie się zarysowały (górne partie, nad dołem jeszcze pracuje), kondycja znacząco mi się poprawiła, skóra jest bardziej sprężysta, tak samo jak i mój chód.
Po pierwszym filmiku tego nie było, bywałam na samym początku zmęczona, w drugim tygodniu już prawie nie czułam zmęczenia, za to byłam mocno pobudzona, dawały mi 'kopa' te ćwiczenia :).

Co jest najfajniejsze w tym wszystkim? Wreszcie dużo lepiej czuję się ze swoim ciałem, zamiast jednoczęściowego stroju na basen wzięłam dwuczęściowy. Znów założyłam spodnie, w które nie wchodziłam wcześniej. Na 8 marca wcisnęłam się w obcisłą kieckę i czułam się sexy!

Wystarczyło 35 min dziennie bym znów czuła się dobrze ze sobą. Oprócz tego mata i butelki z wodą... Tylko tyle!

Ćwiczycie?

Naturalne spotkanie blogerek - lista uczestniczek!

Hej!
Wprawdzie zapowiadałam, że lista pojawi się we wtorek, ale uwinęłyśmy się z Eskiem ;). Jeśli można tak nazwać parę godzin obrad... Nie sądziłam, że wybór uczestniczek będzie aż taki trudny!  Zgłoszeń było dwa razy tyle co miejsc i mimo, że chciałabym by wszystkie dziewczyny, które się zgłosiły były na spotkaniu nie ma takiej możliwości... :(

A więc, ostatecznie, na nasze spotkanie zapraszamy (kolejność przypadkowa):
www.makeulifeperfect.blogspot.com
http://w-mojej-kosmetyczce.blogspot.com/
czarnulkaablog.blogspot.com
http://thewomenlife.blogspot.com/
http://nafalachistnienia.blogspot.com/
http://marzena84beauty.blogspot.com
http://kobiecylajfstajl.blogspot.com/
magdanawakacjach.blogspot.com


Dziewczyny, widzimy się 6 czerwca o 12! :)
Sprawdzajcie maile, już dziś postaram się Wam wysłać parę informacji!

Subiektywnie o 5 woskach

Hej!
Bardzo, bardzo rzadko piszę Wam o woskach i wszelkiego rodzaju pachnidłach... Sprawa jest prosta: bardzo rzadko je kupuję, a używam jeszcze rzadziej bo zdecydowanie bardziej przemawiają do mnie olejki eteryczne.
Jednak jako, że parę wosków mam w swojej mini kolekcji chciałabym co nieco o nich poopowiadać po swojemu. Mam nadzieję, że jesteście choć trochę ciekawe mojej opinii.

Dziś będę mówiła o:
- ICICLES
- SUMMER SCOOP
- PINK HIBISCUS
- ANGELS WINGS
- TURQUOISE SKY

Żaden z nich nie jest jakąś nowością, więc pewnie już się z nimi zetknęłyście :). Tym bardziej zachęcam Was do przeczytania tego posta i wypowiedzenie swojego zdania na ich temat.

Zacznijmy od największego zawodu z tej gromadki, który kupiłam sama:

Na sucho: zapach cudo! Miał w sobie coś ciekawego! Trochę kwasku, trochę kwiatowego aromatu. Był taki orzeźwiający i pobudzający. Cała magia znikała za to po odpaleniu...
Zapach staje się mdły, mocno kwiatowy, znika cała kwasowość. Zupełnie przestaje mi się kojarzyć z hibiskusem...

Następny wosk bardzo mnie ciekawił, to jeden z tych o którym czytałam same sprzeczne opinie.

Icicles na pewno nie jest zapachem oczywisty. Ma w sobie potencjał... Z jednej strony jest zapachem ostrym, wgryza się w nos, ma w sobie coś takiego drażniącego, pieprznego... A z drugiej ma w sobie chłodną, spokojną nutę... Niewątpliwie jest w nim coś z mroźnego poranka, gdy śnieg skrzypi pod stopami, jednak sam w sobie nie chłodzi jak niektóre zapachy.
Nie trzeba palić go długo by całe pomieszczenie pachniało, na dodatek bardzo długo się utrzymuje.
Polubiłam go.

Pora na wosk, który szczerze mówiąc nie wiem jak do mnie trafił ;)

Ten zapach kojarzy mi się z wakacjami nad morzem... Gdy tylko go odpalam przenoszę się myślami na plażę, leżę na cieplutkim piasku, od morza wieje delikatny, chłodniejszy wiatr, słyszę szum fal i skrzek mew... Relaks, relaks, relaks! Zapach ten mnie nie przytłacza, mimo tego, że szybko rozprzestrzenia się po pokoju. Ma w sobie bardzo delikatne męskie nuty i taką właśnie morską świeżość. Używam go w malutkich ilościach, bo jak na razie żaden z wosków nie kojarzył mi się tak bardzo z wakacjami...

Teraz pora na przyjemniaczka, który przywędrował do mnie dzięki uroczej duszy z wizażu :*

Anielskie skrzydła... Już sama nazwa mnie kupuje! :) Zapach jest słodki, ale nie nazwałabym go mdłym. Jest elegancki i bardzo ciepły, otulający. Czuć bardzo delikatnie watę cukrową i kwiaty. Wanilia pojawia się później i nie jest taka typowa, ale dużo łagodniejsza. Uwielbiam zapalać ten wosk w 'chwili dla siebie' gdy czytam książkę i piję kakao :).

A teraz parę słów o zapachu, który dodany kiedyś do jakiegoś zamówienia kosmetycznego był osłodą podczas otwierania przesyłki:

Summer Scoop okazał się po prostu smakowity. Zarówno na sucho jak i po odpaleniu sprawia, że moje ślinianki pracują na najwyższych obrotach. Zapach wiernie odzwierciedla smak i aromat lodów truskawkowo - śmietankowych marki Grycan. Jest słodki, ale nie mdły, czuć w nim słodką truskawkę. Zapach ten niewątpliwie kojarzy się z wakacjami. Uwielbiam rozkoszować się tym deserem lodowym... Relaks gwarantowany!
Na dodatek nawet drugiego, trzeciego dnia nadal czuję go w moim pokoju.

Ciekawa jestem bardzo waszej opinii o tych woskach? Które z nich znacie? Które lubicie? Jak Wasze nosy na nie zareagowały?

Łagodny krem do depilacji od Coloris

Hej, hej!
Miało padać,śnieg, zimno,zawieruchy... Nie wiem jak u Was, ale u mnie piękna, wiosenna pogoda ;).
W związku z tym mam ochotę na lekki post, z krótką recenzją, co Wy na to?

Mowa dziś będzie o łagodnym kremie do depilacji miejsc wrażliwych od Coloris:


Cały zestaw zapakowany jest w kartonik, oprócz tubki z kremem, szpatułki znajdziemy jeszcze ulotkę z informacjami o produkcie. Całość prezentuje się ładnie, schludnie, tak wiosennie, nieprawdaż?
Czyli na pierwszy rzut oka jest dość milo :).


Jednak czy jest miło? 
Otóż nie! Krem ten nie działa na żadnego rodzaju włoski. O ile fakt, że nie podołał grubszym jestem w stanie znieść, to to, że takie malutkie, cieniutkie też go przerosły już nie... Nawet najdelikatniejsze włoski nie były przez niego usunięte, tylko takie jakby spalone, poskręcane, nieprzyjemne w dotyku coś zostawało... OKROPNE!
Tyle dobrego, że nie podrażnił, ani nie śmierdział jakoś bardzo.

Skład:

Nie polecam! Unikajcie jak tylko możecie...

Włosy marcowe :)

Hej!
Cieszę się bardzo, że spotkanie Was zainteresowało! Ja już odliczam dni ;).

Dziś chciałabym zaprezentować jak moje włosiska prezentują się w tym miesiącu.
W marcu trochę więcej czasu im poświęciłam, podcięłam końce, odżyły delikatnie, ale wiem, że może być jeszcze lepiej! :)


po masce anti-age Organique!


Co myślicie?

Naturalne spotkanie blogerek - ZAPISY

Hej!
Dziś przybywam z radosną nowiną :).
A mianowicie, moje małe marzenie (no dobra, wcale nie takie małe) by zorganizować naturalne spotkanie blogerek wreszcie się spełnia! Nie bez stresów, bez masy przemyśleń, ale jest (znaczy będzie)!
Razem z Eskiem Floreskiem wzięłyśmy się za to na całego!

Spotkania takie jak wiecie bywają niezwykłymi wydarzeniami, a ja głęboko wierzę, że to przebije wszystkie inne! Dlaczego? Bo będzie na nim pełno pasji, możecie mi uwierzyć na słowo, lub zgłosić się i przekonać na własnej skórze.
 

Na wasze zgłoszenia czekamy do 22.03 do godziny 00:00. Wysyłajcie je na maila: lubelskie.naturalne.spotkanie@gmail.com

W treści wiadomości zawrzyjcie swoje imię, nazwisko, adres bloga i ilość wejść w miesiącu :).

Listę wybranych blogów przedstawimy we wtorek 24.03 :).


Nie chce zdradzać Wam zbyt wiele, ale już mogę ujawnić miejsce naszego 'zlotu' ;). Całe wydarzenie odbędzie się w restauracji U Hanysa (FB, strona) w Miłocinie, który znajduje się między Lublinem a Nałęczowem. Sama restauracja na pewno Wam się spodoba (jedzonko mniam!), a to co dla Was planujemy też na pewno wywoła nie jeden uśmiech :).

Jeśli masz ochotę się spotkać, pogadać i dowiedzieć się parę ciekawych rzeczy pisz! My czekamy :)
Ja już nie mogę się doczekać!

Panna Dziewanna

Hej!
Melduję, że lepiej się czuję, za to uczelnia mnie dziś wykończyła ;). Już drugi raz miałam wyjazd do Nałęczowa i zabiegi tam w ramach zajęć <3. Pierwszy to było SPA, a dziś Łazienki i Termy. Było genialnie! Jak dobrze jest zacząć tydzień w ten sposób! :)

Wstęp prywatny zrobiony, więc co powiecie na recenzję? ;)
Dziś o kolejnym moim mydełku z Lawendowej Farmy, przedstawiam Pannę Dziewannę!


Z zewnątrz wygląda jak każde inne mydełko tej firmy. Jak zwykle nazwa wywołuje uśmiech na twarzy, a całość prezentuje się kusząco. Etykieta jest prosta i śliczna, idealna dla mydełka, które otacza.
A wygląda ono na prawdę cudownie, same zobaczcie:


Uwielbiam jak kwiaty zanurzone są w mydełku, robi to zawsze na mnie pozytywne wrażenie. Zwłaszcza, że kwiaty sprawiają, że mydełko delikatnie masuje skórę podczas kąpieli.

A do tego opis producenta:
Delikatne i urodziwe jak młoda panna! Kolor "panny" za każdym razem jest trochę inny, ale zawsze z ciemniejszymi punkcikami kwiatów dziewanny. To właśnie kwiaty dziewanny sprawiają, że "panna" koi i goi wszelkie stany zapalne, do tego wyśmienicie się pieni i apetycznie pachnie


Panienka zaskakuje mnie przy każdej kąpieli. Raz bardziej czułam pomarańcze, raz bardziej lawendę, sprawiało to, że prysznic z tym mydełkiem za każdym razem był przygodą. Zapachem swym potrafiła mnie jednocześnie orzeźwić i uspokoić. Coś wspaniałego.

Mydełko nie wysuszało mojej skóry (a wiecie, że jest ona sucha), nie podrażniało, a wręcz przeciwnie! Mam wrażenie, że ją koiło, uspokajało... Delikatna, kremowa piana sprawiała, że miałam wrażenie jakbym smarowała się jedwabiem (serio!).
Nawet moja twarzyczka aż promieniała po myciu tym mydełkiem!

Wady? Niestety rozmięka, trzeba uważać by nie stało w wodzie.

Skład:

Jak na razie jest to moje ulubione mydełko, które miałam z Lawendowej Farmy, coś czuję, że akurat tą kostkę kupię w standardowej pojemności (100 g) zamiast w tej mini :).

Anti - age do włosów

Hej!
Ten weekend mogę zaliczyć do najgorszych od jakiegoś czasu. Czuję się fatalnie, ale nadal mam nadzieję, że jutro będzie już lepiej. Pocieszające jest, że wreszcie ruszyłam do przodu z pewnym projektem, o szczegółach na pewno dowiecie się już wkrótce ;).
Dziś chcę by było włosowo. Maska, którą dzisiaj zrecenzuję marzyła mi się od dawien dawna, praktycznie od początków mojego włosomaniactwa, które niestety ostatnio jakoś zmalało... Niestety, bo po włosach to widać, muszę znów dać im trochę dobroci... Czy ta maska mi w tym pomaga? Możecie się o tym przekonać czytając ten post :).


Jak już pewnie większość z Was się domyśliła dzisiejsza recenzja będzie dotyczyć maski anti-age do włosów farbowanych i zniszczonych od Organique.
Jak zwykle gdy mowa o tej firmie mamy śliczny, plastikowy a jednak nie tandetny słoiczek o pojemności 150 ml z genialną, wytłaczaną zakrętką. Powtarzam się po raz kolejny: uwielbiam to!
Chociaż jak na maskę pojemność mogłaby być większa...


Jednak nie tylko z zewnątrz maska ta zachwyca. Porywa nas też jej pachnące wnętrze! Po odkręceniu nakrętki do naszych nosów dociera śliczny, słodki, pudrowy, winogronowy zapach! Cudo! Mi poprawia humor od razu. Na dodatek zostaje na włosach na długo, a później jeszcze gdy np jest wilgotno, pada deszcz albo zmoczymy włosy znów możemy go czuć. Bardzo mi się to podoba, ponieważ niewiele zapachów przyjmują moje włosy.


Maska ma przyjemną konsystencję, niby zbitą i gęstą, ale z łatwością rozprowadza się ją na włosach, nie trzeba jej wiele co się ceni przy tak małej pojemności (chyba za bardzo przyzwyczaiłam się do litrowych kallosów...).

Od producenta:

Najbardziej pewnie ciekawi Was działanie :).
Otóż maska od początku była u mnie trochę na przegranej pozycji poprzez olej arganowy w składzie (za którym moje włosy mówiąc delikatnie nie przepadają), ale za to ma też jedwab, który wygląda na to, że bardzo im (włosom) pasuje. Jak zadziałała ostatecznie ta mieszanka? Wszystko zależy od tego jak ją wykorzystałam...
Gdy po prostu rozprowadziłam ją na włosach po myciu, bez względu na to ile na nich była, pod czepkiem czy tez bez po wyschnięciu zyskiwałam puch stulecia. Natomiast następnego dnia włosy były wygładzone, lśniące, po prostu cudowne.
Efekt 'dzień po' skłonił mnie do rozważań co by tu zrobić by od razu móc się cieszyć takimi efektami. I wymyśliłam! Maska ta działa cuda gdy tylko zamiast zwykłego nałożenia na włosy zacznę ją w nie wcierać. Słyszałam ostatnio, ze ktoś to nazwał wprasowywaniem, nie wiem, nie znam się, dla mnie od dawien dawna było to po prostu wcieranie maski we włosy ;). Robię to tak długo, aż poczuję, że włosy mocno zmiękły. Zostawiam na moment (z reguły myję wtedy twarz) i spłukuję. Zamiast puchu po wyschnięciu mam efekt jak w dzień po myciu. I wtedy życie jest piękne ;).

Skład:

Pokochałam ją całym sercem. Gdyby nie ta cena... ok 40 zł.
Tą dostałam w prezencie, jak sie skończy będę rozpaczać, bo niestety aktualnie nie mogę sobie pozwolić na jej zakup.

Znacie ją?