Peeling enzymatyczny od Sylveco

Wiem, że dzisiejszymi zdjęciami zupełnie nie wpisuję się w obecną pogodę... Jak nigdy zachciało mi się zdjęć na śniegu, a testy potrwały na tyle długo, że zimowa aura zdążyła się skończyć ;)
Mam tylko nadzieję, że tymi fotkami nie przywołam zimna z powrotem ;)




Peeling enzymatyczny Sylveco chciałam poznać gdy tylko zobaczyłam go na rynku. Stosuję tylko takie złuszczanie w trosce o swoje wrażliwe naczynka. Niestety dość długo nie mogłam go nigdzie dostać i w końcu dobrze się złożyło, że go nie kupiłam bo przywędrował do mnie od Milenki (swoją drogą, widziałaś Kochana, że fb wyliczył, że jesteśmy znajomymi od dwóch lat ;)). Ucieszył mnie ten prezent niesamowicie. Wiecie zresztą, że ja lubię Sylveco, większość ich kosmetyków jest dla mnie świetna (oprócz kremów do twarzy), od długiego czasu na dermokonsultacjach mówiłam o tym, by stworzyli peeling enzymatyczny ;) No i w końcu się udało, jest ze mną i romansujemy od dłuższego czasu. Jesteście ciekawe co z tego wynikło?


Jak zwykle mamy do czynienia z ładnym opakowaniem. Zarówno zakręcany słoiczek jak i kartonik po prostu dobrze się prezentują. W wypadku tego produktu, ze względu na jego konsystencję wybrali idealne opakowanie. Otóż peeling ten jest zbitą masą - trochę w stylu oleju kokosowego/palmowego, które rozpływają się pod palcami i łatwo je wydobyć po chwili. Tą samą sytuację mamy tutaj. Na pierwszy rzut oka kosmetyk wydaje się idealnie gładki, jednak podczas masażu twarzy wyczuwam bardzo delikatne grudki. Mogą to być drobinki z masła kakaowego bo przy dłuższym masażu twarzy znikają całkowicie. Ale to tylko moje domniemania ;) 
Dzięki takiej konsystencji peeeling jest szalenie wydajny, wystarczy odrobina by pokryć nim całą twarz. Dzięki jego tłustości przyjemnie rozprowadza się go po twarzy i robi masaż. Tutaj uwaga: do tej pory miałam do czynienia z peelingami enzymatycznymi, które po prostu nakładało się na twarz i nie trzeba było nic robić, można było je trochę powcierać przy przyspieszyć proces złuszczania. Tutaj masaż twarzy to podstawa procesu. Robiłem eksperymenty bez niego i wtedy nie było żadnego efektu na mojej twarzy. 
Mimo tłustości peeling bez problemu zmywamy na koniec zabiegu ciepłą wodą. Nie ma też sensu przedłużanie czasu zabiegu, u mnie nic to nie daje. Mogę masować pół godziny, mogę zapowiedziane przez producenta 5 minut i wyjdzie na jedno.


Na pewno ciekawi Was zapach. Ja go bardzo lubię - jest przyjemnie ziołowo - cytrynowy. Producent dodał do niego olejek cytrynowe, geraniowy i z trawy cytrynowej i czuć te nuty. Jednak szybko gdzieś mi znikają po nałożeniu na twarz (to dobra informacja dla tych, którzy nie przepadają za takimi zapachami).

Jednak najważniejsze w tym wszystkim jest działanie. A tutaj trochę się zawiodłam. Ale tylko trochę!
Brakowało mi efektu WOW po pierwszym razie - a wtedy miałam problemy z mocnym wysuszeniem i byłam cała w suchych skórkach, więc miał sie gdzie popisać. A tu cera owszem była wygładzona, ale delikatnie. Suche skórki nie zniknęły, nie było spektakularnej zmiany. Nie jest t kosmetyk, który użyty w kryzysowej sytuacji poprawi wygląd cery, a szkoda! 
Jednak zyskuje przy sumiennym, regularnym używaniu. Z czasem pozbywa się wszelkich niedoskonałości cery, wygładza ją, sprawia, że staje się promienna. Wystarczy jednak zrobić dłuższą przerwę i wszystko znika.


Skład:
Olej ze słodkich migdałów, Olej palmowy, Masło kakaowe, Masło karite (Shea), Stearynian glicerolu, Glukozyd laurylowy, Papaina, Bromelaina, Kwas hydroksystearynowy, Olejek z trawy cytrynowej, Witamina E, Olejek geraniowy, Olejek cytrynowy, Alantoina, Alkohol benzylowy, Kwas dehydrooctowy, Geraniol

Czyli jak widzicie jest to dobry produkt, ale brakuje w nim trochę szaleństwa ;) Jednak może u Was spisywał się lepiej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jestem wdzięczna za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że miło spędziłeś czas czytając mojego bloga :)