Szungit po raz 2 - tym razem maska

Hej wszystkim!
Jak samopoczucie? U mnie niezbyt wesoło ostatnio, ale tak czasami bywa.. wypadki się zdarzają :(.

Jakiś czas temu opisywałam Wam pewien szprej, który jak wiecie powalił mnie na kolana swoim działaniem i całkowicie w sobie rozkochał. W takim wypadku nie mogłam się oprzeć by dalej testować właściwości szungitu w produktach do włosów. Czy się opłacało? Czytajcie dalej!

Oto maska, która mnie skusiła:

Jak widać dostajemy ją w plastikowym, czarnym słoiczku o niezbyt ładnych etykietach - a przynajmniej mi się one jakoś tak średnio podobają..
Plastik jest wytrzymały i odporny na upuszczanie.

Od producenta:

Maska ma taki trochę męski zapach, jednak nie zostaje ona na włosach. Dobrze się ją rozprowadza chociaż jest bardzo gęsta.

Maskę zużyłam prawie całą jako wcierka, ponieważ tak u mnie się spisywała na najlepiej.
Wsmarowywałam ją w skórę głowy na noc a rano myłam włosy. Nie byłam zbyt regularna a mimo to miałam prawdziwy wysyp babyhair i grzywka urosła mi ekspresowo (nie mam porównania na długości bo w tym czasie podcinałam końce).
Maska nie podrażniła mojej skóry głowy, jednak gdy ją przetrzymałam (dobę) swędziała mnie delikatnie głowa - odczucie zniknęło od razu po umyciu.
W momencie jej wcierania nawet mam wrażenie, że skóra głowy jest zadowolona.

Dodatkowo zauważyłam, że gdy jej użyłam, włosy po myciu były bardziej uniesione od nasady.

Na długość maskę użyłam dwa razy - za każdym razem efekt okazał się kiepski. Włosy były sztywne i jakby obciążona, za to pięknie się skręciły. Jak widać nie w każdej postaci szungit im odpowiada ;).


Czy jestem zadowolona z tej maski? Jako wcierka bardzo, żałuję, że nie zrobiłam zdjęć i nie mierzyłam włosów, może kiedyś znów ją kupię i pokażę Wam wtedy efekty :)

Znacie tą maskę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jestem wdzięczna za każdy pozostawiony komentarz, mam nadzieję, że miło spędziłeś czas czytając mojego bloga :)